Strony

sobota, 24 stycznia 2015

Bestie od A do Z

Achlis to stwór pochodzący z mitologii rzymskiej. Z daleka nie wyróżnia się niczym szczególnym – łoś jak łoś. Lecz podejdź tylko do niego, a zauważysz, że coś jest mocno nie tak… Górna warga jest tak duża, że musi odrzucać ją do tyłu, aby nie zakrywała całego pyska. Natura poskąpiła mu także stawów, dlatego też nie może ułożyć się na ziemi. Dlatego, aby zasnąć i nie połamać się podczas potencjalnego upadku, opiera się o drzewo i głośnio chrapie. 
Szkoci od wieków terroryzowani są przez Biasd Bheaulach. Jeśli spodziewacie się ziejącego ogniem smoka, potwornego trolla albo wściekłego psa, to możecie się zawieść. Biasd Bheaulach z wyglądu przypomina człowieka, tyle że z jedną nogą. Nie mówi za to ludzkim głosem. Gdy chce się odezwać, wyje jak piekielny ogar. Jeśli na drodze zobaczy się martwego człowieka ze śladami niewiadomego pochodzenia, to lepiej brać nogi za pas. Tajemniczy, jednonogi facet zapewne czai się jeszcze gdzieś w krzaczorach. 

A teraz przedstawiam Wam kreaturę, która pokazuje, że nie każdy olbrzym jest nieczuły i niebezpieczny (chociaż z tym ostatnim bym polemizowała). Carn Galver, bo o nim mowa, może nie grzeszył urodą, ale za to był bardzo życzliwy i przyjazny. Mieszkał sobie w Kornwalii i nikomu nie zawadzał. Uwielbiał zabawy z dziećmi, które także darzyły go sympatią. Pewnego dnia olbrzym grał z miejscowymi dzieciakami w piłkę. Niestety, nie mogło być happy endu. Carn Galver przypadkowo rzucił w nie skałą, a nie miękką piłką. Zmarł jeden chłopiec, przygnieciony ciężarem kamienia. Olbrzym tak się zasmucił, że umarł w końcu ze zgryzoty. Eh… Nawet najlepsi mają swoje gorsze dni.

Aborygeni także nie próżnowali w wymyślaniu co dziwniejszych stworów. Już sama nazwa wskazuje, że ktoś dobrze się bawił podczas kształtowania tego „czegoś”. Nie mogę powiedzieć, że Dhinnabarrada od stóp do głów wygląda jak człowiek – skłamałabym. Wszystko jest cacy, dopóki nie spojrzymy na jego nogi, ponieważ zamiast stóp ma łapska emu. Próbował nawet zabić Yooneeara, mitycznego bohatera, lecz zamiast gonić człowieka, to poleciał za jakimś gryzoniem. 

Kto powiedział, że krasnoludy mają mieszkać tylko i wyłącznie pod ziemią, gromadząc cenne skarby? W Afryce humanoidalna kreatura zwana eloko ma nieco inne zdanie na ten temat. Zamiast kopać w ziemi, żyje w ciemnych i gęstych lasach. Włosów ani futra nie posiadają, lecz nie są też gładcy jak pupcia niemowlęcia – porośnięci są trawami, a na co dzień noszą ubrania wykonane z liści. Mają tak wielkie brzuszyska, że muszą je cały czas trzymać swoimi zakrzywionymi szponami. Ludzi za bardzo nie trawią, dlatego szybko się z nimi rozprawiają, gdy zajdzie taka potrzeba. Pyski mają tak wielkie, że potrafią w całości pochłonąć dorosłego mężczyznę. Dodam jeszcze, że posługują się magią, a czasem zdarzy im się zjeść swojego pobratymca. 

Latające Głowy (Flying Heads) to chyba jedne z najdziwniejszych stworzeń na świecie. A przynajmniej w Ameryce. Irokezi wyobrażali je sobie jako wielgachne łby obrośnięte rzadkim włosiem, z ognistym spojrzeniem oraz niemożliwie wielkimi zębiskami. W miejscu uszu znajdują się skrzydła, dzięki którym unoszą się w powietrzu. Jeśli tylko kłapnie żuchwą, to nie ma szans, aby ofiara uwolniła się z tego straszliwego uścisku. Jednakże pewna kobieta raz wydostała się z tego swoistego więzienia. Niegdyś rozpaliła ognisko, na którym upiekła kilka kasztanów. Latająca Głowa, zwabiona zapachem przysmaku, podleciała do kobiety i pożarła kasztany. Gdy kłapnęła gębą, jej zęby od razu się zacisnęły, a kasztany bezlitośnie wypalały jej język i podniebienie. Tym sposobem Latająca Głowa została upieczona. 

Chińczycy mogą pochwalić się bardzo pomocną rasą gigantów - Guan Xiongmin. Jak to olbrzym – wielki, niezbyt piękny i trochę niezdarny. Wyróżnia go jednak jedna rzecz. Na środku klatki piersiowej zieje ogromna dziura. Czasami może mieć ich kilka. Przez otwory przeciąga długie, drewniane drągi i przenosi na nich ludzi, niczym w lektyce. Pomocny transport, prawda?

Etiopia to teren zamieszkany przez niezbyt groźnego Huspalima. Jest to wyrośnięty świstak, który wygląda, jakby go przejechano kosiarką – nie ma zbyt wiele futra, spod niego prześwituje czerwona skóra. Jednak głowa przypomina małpią mordkę. Nie opłacało polować się na huspalima, gdyż jego mięso było tak twarde, że trzeba było godzinami je obijać kijami, aby w końcu zmiękło. 

W wodach Południowej Ameryki żyje sobie stwór przypominający rusałkę. Kobita na górze, na dole ryba, tyle że bez łusek. No, prawie kobieta… Z twarzy nie przypomina nikogo, nie wiadomo, co to jest. Za to ręce są już ludzkie – trochę przydługie, a między palcami znajdują się błony. Igpupiara, bo o niej mowa, została odkryta w XVI wieku przez podróżników. Podpływała do okrętów i wyłapywała co lepsze kąski. Wybredna cholera, nie ma co. Pożerała jedynie oczy, nosy, palce, piersi oraz genitalia – niczego więcej nie ruszy. 

Największy węgorz (w niektórych wersjach to wieloryb) świata, mierzący ponad 700 metrów, znajduje się pod wyspami Japonii. Jinshin-Uwo podtrzymuje na swoim grzbiecie to państwo od tysięcy lat. Kiedy niespodziewanie poruszy się pod wodą, Japonia musi zmierzyć się z tsunami, wybuchami wulkanów i trzęsieniami ziemi. 

O K’ouei będzie krótko i na temat. Niegdyś ten dziwaczny potwór zamieszkiwał Chiny. Początkowo był to po prostu… bęben. Pewnego dnia przemienił się w krokodyla, jednak to nie przeszkodziło mu w wygrywaniu muzyki. Od tej pory bębnił ogonem o swój brzuch, wydajać głuche dźwięki.

Wyjątkowo wkurzającą kreaturą jest lamminkin, wampirze „coś”. Co noc wkrada się do szkockich domów i straszy dzieciaki po nocach. Delikatnie je szturcha, lekko uderza, aż w końcu się obudzą z płaczem i z krzykiem. I tak cały czas, dopóki nie przyjdzie matka i ich nie pocieszy. Wtedy lamminkin bierze się do właściwej roboty. Łapie kobitę w pół i wysysa jej krew do ostatniej kropelki.

Miqqiayuuq pochodzi z legend Inuitów, którzy żyją na obszarach arktycznych i subarktycznych (Syberia, Alaska, Kanada, Grenlandia). Według ich wierzeń miqqiayuuq był człowiekiem o bardzo długich, czarnych włosach. Jedynym problemem było to, że ta humanoidalna kreatura nie miała twarzy. Do miłych osób też się nie zaliczał… Podobno osobniki żyły blisko jezior, skąd ludzie pobierali wodę. Miqquayuuq nie lubił nieproszonych gości, więc z chęcią przedziurawiał drewniane wiadra, do których nalewano życiodajną wodę.

Na archipelagu Samoa lepiej nie zapuszczać się daleko od miast. W głębi znajduje się królestwo nifoloa, ogromnego insekta. Jego żądło jest tak wielkie jak palec dorosłego mężczyzny. Wydzielająca się trucizna zabija niemalże na miejscu – a trzeba jeszcze dodać, że ukłucia praktycznie nie poczujemy. Kaput. Nifoloa jest na tyle inteligentna, że nie zaatakuje od razu swojej ofiary. Będzie się skradała tak długo, aż do odpowiedniego momentu. Jest jednak ziołowe lekarstwo na truciznę. Problem w tym, że nifoloa, gdy tylko usłyszy, że medyk szuka specjalnych rośli, również je infekuje. 

Na terenie Finlandii mieszka dziwaczne, humanoidalne monstrum - Owda. Pokaźnej postury człek jest cały owłosiony, a jego stopy są odwrócone o 180 stopni. Wiadomo, że jego naturalnym środowiskiem jest tajga, z której dochodzą jego złowrogie śmiechy. Ma dość niekonwencjonalny sposób na zamordowanie podróżników – łaskocze ich tak długo, aż wyzioną ducha. Jednak da się wyrwać z objęć Owdy. Pod jego lewą pachą znajduje się dziura, który należy przycisnąć, a potem szybko zmykać.

W okolicach rzeki Tyber żyje jedna z najdziwniejszych hybryd świata – Papstesel. Tułów jest w porządku, bo kobiecy. Lecimy dalej… Robi się coraz dziwniej, bowiem jedna ręka przypomina trąbę słonia. Z nogami też jest coś nie tak – jedna krowy, druga orła. Zamiast głowy łeb osła, ALE, żeby nie było za nudno, na zadku znajduje się wizerunek brodatego mężczyzny. Nie może także zabraknąć wężowego ogona. 

Qanekelak jest metafizyczną istotą, czczoną przez plemię Bela Bela w Kanadzie. Niewiele można o nim powiedzieć. Wiadomo jedynie, że niemalże w całości jest człowiekiem. Jednak głowa została zastąpiona przez ogromną paszczę wieloryba.

Zmutowane ryby to specjalność Chińczyków. Ranyi również nie wydaje się zbytnio normalna. Ta niemalże dwumetrowa rybcia jest swoistą hybrydą. Płetwy i tułów – to jedyne rybie części tego stworzenia. Wężowa głowa i końskie uszy zaburzają tę harmonię. Przez wieki Ranyi żyła w wodach rzeki Yuan. Chińczycy wierzyli, że zjedzenie mięsa tego zwierzęcia chroni przed ślepotą oraz przed złymi i mrocznymi mocami.

Saci Perere, humanoidalna kreatura zamieszkująca tereny dzisiejszej Brazylii. Czarny jak węgiel mężczyzna ma tylko jedną nogę odzianą w jaskrawoczerwone spodnie. Na głowę i szyję zakłada chustę w tym samym kolorze, a z jego warg zawsze zwisa kopcąca się fajka. Nie może zbraknąć czerwonego kapelusza, który ma magiczne właściwości. Pozwala mu pojawiać się i znikać w przeróżnych miejscach lasu tropikalnego. Uwielbia płatać figle rodzinom indiańskim, przesuwając różne przedmioty w ich domach. Przy tym straszy też konie i bydło, dlatego nie każdy jest fanem Saci Perere. Niemniej mówi się, że potrafi przyrządzić wywary, które potrafią wyleczyć nawet z najgorszej choroby. Receptur nie zatrzymuje jednak tylko dla siebie – wystarczy wejść do lasu i poprosić go o pomoc.

I ponownie Japonia! Tym razem przenosimy się na drzewa razem z sagari, dziwacznym koniopodobnym stworem. Jest to zwierzak, który właściwie posiada tylko i wyłącznie koński łeb oraz ludzką rękę zamiast szyi (czasami zamiast ręki posiada długą grzywę lub kawał skóry). I na tym opis sagari się kończy. Dzięki tej dłoni zwisa głową w dół z gałęzi i szuka pożywienia. Sagari jest tak obrzydliwy, że wielu, tylko po ujrzeniu tej istoty, od razu zwraca śniadanie, obiad, kolację i wiele innych rzeczy. Jednak nie zarejestrowano żadnych ataków na ludzi. Podobno sagari powstaje wtedy, kiedy koń umrze pod drzewem.

Kiedy natrafiłam na to… coś, naprawdę myślałam, że źle przeczytałam, a mój angielski jest wyjątkowo do bani. A jednak nie! Maorysi na terenie Nowej Zelandii kochają dziwactwa, a dowodem na to może być tuatau. Według ich wierzeń jest to kłoda, która wyśpiewuje arie! Maorysi sami nie wiedzą do końca, czym jest tuatau. Jedni mówią, że jest to magicznie ożywiony przedmiot, inni twierdzą, że to wróżka. Niegdyś bela drewna została położona przy jeziorze przez nieznaną kobietę. I tak tuatau od wieków przemierza jezioro, pogwizduje i śpiewa, a przemienia się w prawdziwą kłodę bez życia tylko wtedy, kiedy ktoś ją zobaczy.

Pół-lew, pół-gryf. Tak wygląda stwór charakterystyczny dla Środkowego Wschodu. Uma Na-Iru jest wierzchowcem babilońskiego boga burzy, wiatru oraz deszczu – Adada. W panteonie sumeryjskim jest on zwierzęciem Iszkura. To z jego wielkiej, lwiej paszczy wydobywają się deszcz oraz pioruny, które przeradzają się w przerażające burze. 

Według wierzeń Hindusów Sziwa stworzyła potwora – w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nikt mi nie wmówi, że Virabadra to zwykły, domowy pupilek. Nie zyskał miana „salonowego pieska” z kilku powodów: a) ręce i nogi w liczbie 1000 to nie jest standardowe wyposażenie zwierzaczka, b) płonące żywym ogniem oczy również nie są mile widziane. Do tego dochodzą jeszcze wielgachne rogi. Podobno zabił boga Księżyca, szturchając go palcem. Nie omieszkał przyłożyć Agni – powyrywał mu wszystkie ręce, aby nie mógł rozniecić ognia. Gdyby wymieniać wszystkie szkody, jakie spowodował, życia pewnie by mi nie starczyło. 

Wenyaoyu, znowu ryba! Znowu chińska! Tym razem rzeczywiście wygląda jak rybcia, ale zachowuje się jak gołąb. Wenyaoyu nie pływa, tylko lata nad górami i lasami – od czegoś ma te skrzydła, nie? Jej łeb jest biały jak śnieg, lecz pysk ma barwę świeżej krwi. Cała reszta latającej ryby jest niebieska z czarnymi pasami.

Dziwactwa i szkarady najłatwiej znaleźć w Chinach. Xianfu Zhi Yu do cudów natury nie należy. Jest to spora świnia (niezbyt czysta) z łeb karpia. Nie pytajcie, jak to działa – sama nie wiem. Żyje na brzegach rzek nieco zanieczyszczonych rzek. Chińczycy twierdzą, że zjedzenie mięsa Xianfu Zhi Yu powoduje zatrzymanie wymiotów. No nie wiem… Ja chyba na sam widok bym wywinęła orła.

Na miano całkiem miłego stworka zasługuje Yaguarogui, kosmiczny tygrys Ameryki Południowej. Nie wyróżniałby się niczym szczególnym, gdyby nie to, że jest a) wielki jak cholera oraz b) ZIELONY. Zielony jak skoszona trawka na boisku Emotikon colonthree Yaguarogui codziennie połyka księżyc. Próbuje również to zrobić ze słońcem, jednak jest zbyt gorące, dlatego wypluwa je natychmiast, zniesmaczony. Zainwestujcie dla swojej adminki na takiego zwierzaka!

Urodzony w XV wieku na terenie Serbii Vuk Grgurević Branković, despota serbski na Węgrzech, potrafił zmieniać swoją postać. Zyskał przydomek Zmaj Ognjeni Vuk, co oznaczało Ognisty Smok-Wilk. Podobno został wychowany przez smoka, a na jego ciele widnieje blizna w kształcie szabli. Wygląda jak wilk, lecz z gadzimi, błoniastymi skrzydłami. Wyróżnia się jeszcze jedną umiejętnością – zionie błękitnym ogniem. 

- Gumiguta

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz