Achlis to stwór pochodzący z mitologii
rzymskiej. Z daleka nie wyróżnia się niczym szczególnym – łoś jak łoś. Lecz
podejdź tylko do niego, a zauważysz, że coś jest mocno nie tak… Górna warga
jest tak duża, że musi odrzucać ją do tyłu, aby nie zakrywała całego pyska.
Natura poskąpiła mu także stawów, dlatego też nie może ułożyć się na ziemi.
Dlatego, aby zasnąć i nie połamać się podczas potencjalnego upadku, opiera się
o drzewo i głośnio chrapie.
Szkoci
od wieków terroryzowani są przez Biasd Bheaulach.
Jeśli spodziewacie się ziejącego ogniem smoka, potwornego trolla albo
wściekłego psa, to możecie się zawieść. Biasd Bheaulach z wyglądu przypomina
człowieka, tyle że z jedną nogą. Nie mówi za to ludzkim głosem. Gdy chce się
odezwać, wyje jak piekielny ogar. Jeśli na drodze zobaczy się martwego
człowieka ze śladami niewiadomego pochodzenia, to lepiej brać nogi za pas.
Tajemniczy, jednonogi facet zapewne czai się jeszcze gdzieś w
krzaczorach.
A
teraz przedstawiam Wam kreaturę, która pokazuje, że nie każdy olbrzym jest
nieczuły i niebezpieczny (chociaż z tym ostatnim bym polemizowała). Carn
Galver, bo o nim mowa, może nie grzeszył urodą, ale za to był
bardzo życzliwy i przyjazny. Mieszkał sobie w Kornwalii i nikomu nie zawadzał.
Uwielbiał zabawy z dziećmi, które także darzyły go sympatią. Pewnego dnia
olbrzym grał z miejscowymi dzieciakami w piłkę. Niestety, nie mogło być happy
endu. Carn Galver przypadkowo rzucił w nie skałą, a nie miękką piłką. Zmarł
jeden chłopiec, przygnieciony ciężarem kamienia. Olbrzym tak się zasmucił, że
umarł w końcu ze zgryzoty. Eh… Nawet najlepsi mają swoje gorsze dni.
Aborygeni
także nie próżnowali w wymyślaniu co dziwniejszych stworów. Już sama nazwa
wskazuje, że ktoś dobrze się bawił podczas kształtowania tego „czegoś”. Nie mogę
powiedzieć, że Dhinnabarrada od stóp do głów wygląda jak człowiek –
skłamałabym. Wszystko jest cacy, dopóki nie spojrzymy na jego nogi, ponieważ
zamiast stóp ma łapska emu. Próbował nawet zabić Yooneeara, mitycznego
bohatera, lecz zamiast gonić człowieka, to poleciał za jakimś gryzoniem.
Kto
powiedział, że krasnoludy mają mieszkać tylko i wyłącznie pod ziemią, gromadząc
cenne skarby? W Afryce humanoidalna kreatura zwana eloko ma nieco inne zdanie na ten temat.
Zamiast kopać w ziemi, żyje w ciemnych i gęstych lasach. Włosów ani futra nie
posiadają, lecz nie są też gładcy jak pupcia niemowlęcia – porośnięci są
trawami, a na co dzień noszą ubrania wykonane z liści. Mają tak wielkie
brzuszyska, że muszą je cały czas trzymać swoimi zakrzywionymi szponami. Ludzi
za bardzo nie trawią, dlatego szybko się z nimi rozprawiają, gdy zajdzie taka
potrzeba. Pyski mają tak wielkie, że potrafią w całości pochłonąć dorosłego
mężczyznę. Dodam jeszcze, że posługują się magią, a czasem zdarzy im się zjeść
swojego pobratymca.
Latające
Głowy (Flying Heads)
to chyba jedne z najdziwniejszych stworzeń na świecie. A przynajmniej w
Ameryce. Irokezi wyobrażali je sobie jako wielgachne łby obrośnięte rzadkim
włosiem, z ognistym spojrzeniem oraz niemożliwie wielkimi zębiskami. W miejscu
uszu znajdują się skrzydła, dzięki którym unoszą się w powietrzu. Jeśli tylko
kłapnie żuchwą, to nie ma szans, aby ofiara uwolniła się z tego straszliwego
uścisku. Jednakże pewna kobieta raz wydostała się z tego swoistego więzienia.
Niegdyś rozpaliła ognisko, na którym upiekła kilka kasztanów. Latająca Głowa,
zwabiona zapachem przysmaku, podleciała do kobiety i pożarła kasztany. Gdy
kłapnęła gębą, jej zęby od razu się zacisnęły, a kasztany bezlitośnie wypalały
jej język i podniebienie. Tym sposobem Latająca Głowa została upieczona.
Chińczycy
mogą pochwalić się bardzo pomocną rasą gigantów - Guan
Xiongmin. Jak to olbrzym – wielki, niezbyt piękny i trochę
niezdarny. Wyróżnia go jednak jedna rzecz. Na środku klatki piersiowej zieje
ogromna dziura. Czasami może mieć ich kilka. Przez otwory przeciąga długie,
drewniane drągi i przenosi na nich ludzi, niczym w lektyce. Pomocny transport,
prawda?
Etiopia
to teren zamieszkany przez niezbyt groźnego Huspalima. Jest to
wyrośnięty świstak, który wygląda, jakby go przejechano kosiarką – nie ma zbyt
wiele futra, spod niego prześwituje czerwona skóra. Jednak głowa przypomina
małpią mordkę. Nie opłacało polować się na huspalima, gdyż jego mięso było tak
twarde, że trzeba było godzinami je obijać kijami, aby w końcu zmiękło.
W
wodach Południowej Ameryki żyje sobie stwór przypominający rusałkę. Kobita na
górze, na dole ryba, tyle że bez łusek. No, prawie kobieta… Z twarzy nie
przypomina nikogo, nie wiadomo, co to jest. Za to ręce są już ludzkie – trochę
przydługie, a między palcami znajdują się błony. Igpupiara,
bo o niej mowa, została odkryta w XVI wieku przez podróżników. Podpływała do
okrętów i wyłapywała co lepsze kąski. Wybredna cholera, nie ma co. Pożerała
jedynie oczy, nosy, palce, piersi oraz genitalia – niczego więcej nie
ruszy.
Największy
węgorz (w niektórych wersjach to wieloryb) świata, mierzący ponad 700 metrów,
znajduje się pod wyspami Japonii. Jinshin-Uwo podtrzymuje na swoim grzbiecie to
państwo od tysięcy lat. Kiedy niespodziewanie poruszy się pod wodą, Japonia
musi zmierzyć się z tsunami, wybuchami wulkanów i trzęsieniami ziemi.
O K’ouei będzie krótko i na temat. Niegdyś ten
dziwaczny potwór zamieszkiwał Chiny. Początkowo był to po prostu… bęben.
Pewnego dnia przemienił się w krokodyla, jednak to nie przeszkodziło mu w
wygrywaniu muzyki. Od tej pory bębnił ogonem o swój brzuch, wydajać głuche
dźwięki.
Wyjątkowo
wkurzającą kreaturą jest lamminkin,
wampirze „coś”. Co noc wkrada się do szkockich domów i straszy dzieciaki po
nocach. Delikatnie je szturcha, lekko uderza, aż w końcu się obudzą z płaczem i
z krzykiem. I tak cały czas, dopóki nie przyjdzie matka i ich nie pocieszy.
Wtedy lamminkin bierze się do właściwej roboty. Łapie kobitę w pół i wysysa jej
krew do ostatniej kropelki.
Miqqiayuuq pochodzi z legend Inuitów, którzy żyją
na obszarach arktycznych i subarktycznych (Syberia, Alaska, Kanada,
Grenlandia). Według ich wierzeń miqqiayuuq był człowiekiem o bardzo długich,
czarnych włosach. Jedynym problemem było to, że ta humanoidalna kreatura nie
miała twarzy. Do miłych osób też się nie zaliczał… Podobno osobniki żyły blisko
jezior, skąd ludzie pobierali wodę. Miqquayuuq nie lubił nieproszonych gości,
więc z chęcią przedziurawiał drewniane wiadra, do których nalewano życiodajną
wodę.
Na
archipelagu Samoa lepiej nie zapuszczać się daleko od miast. W głębi znajduje
się królestwo nifoloa, ogromnego
insekta. Jego żądło jest tak wielkie jak palec dorosłego mężczyzny.
Wydzielająca się trucizna zabija niemalże na miejscu – a trzeba jeszcze dodać,
że ukłucia praktycznie nie poczujemy. Kaput. Nifoloa jest na tyle inteligentna,
że nie zaatakuje od razu swojej ofiary. Będzie się skradała tak długo, aż do
odpowiedniego momentu. Jest jednak ziołowe lekarstwo na truciznę. Problem w
tym, że nifoloa, gdy tylko usłyszy, że medyk szuka specjalnych rośli, również
je infekuje.
Na
terenie Finlandii mieszka dziwaczne, humanoidalne monstrum - Owda.
Pokaźnej postury człek jest cały owłosiony, a jego stopy są odwrócone o 180
stopni. Wiadomo, że jego naturalnym środowiskiem jest tajga, z której dochodzą
jego złowrogie śmiechy. Ma dość niekonwencjonalny sposób na zamordowanie
podróżników – łaskocze ich tak długo, aż wyzioną ducha. Jednak da się wyrwać z
objęć Owdy. Pod jego lewą pachą znajduje się dziura, który należy przycisnąć, a
potem szybko zmykać.
W
okolicach rzeki Tyber żyje jedna z najdziwniejszych hybryd świata – Papstesel.
Tułów jest w porządku, bo kobiecy. Lecimy dalej… Robi się coraz dziwniej,
bowiem jedna ręka przypomina trąbę słonia. Z nogami też jest coś nie tak –
jedna krowy, druga orła. Zamiast głowy łeb osła, ALE, żeby nie było za nudno,
na zadku znajduje się wizerunek brodatego mężczyzny. Nie może także zabraknąć
wężowego ogona.
Qanekelak jest metafizyczną istotą,
czczoną przez plemię Bela Bela w Kanadzie. Niewiele można o nim powiedzieć.
Wiadomo jedynie, że niemalże w całości jest człowiekiem. Jednak głowa została
zastąpiona przez ogromną paszczę wieloryba.
Zmutowane
ryby to specjalność Chińczyków. Ranyi również nie wydaje się zbytnio
normalna. Ta niemalże dwumetrowa rybcia jest swoistą hybrydą. Płetwy i tułów –
to jedyne rybie części tego stworzenia. Wężowa głowa i końskie uszy zaburzają
tę harmonię. Przez wieki Ranyi żyła w wodach rzeki Yuan. Chińczycy wierzyli, że
zjedzenie mięsa tego zwierzęcia chroni przed ślepotą oraz przed złymi i
mrocznymi mocami.
Saci
Perere, humanoidalna kreatura zamieszkująca tereny dzisiejszej
Brazylii. Czarny jak węgiel mężczyzna ma tylko jedną nogę odzianą w
jaskrawoczerwone spodnie. Na głowę i szyję zakłada chustę w tym samym kolorze,
a z jego warg zawsze zwisa kopcąca się fajka. Nie może zbraknąć czerwonego
kapelusza, który ma magiczne właściwości. Pozwala mu pojawiać się i znikać w
przeróżnych miejscach lasu tropikalnego. Uwielbia płatać figle rodzinom
indiańskim, przesuwając różne przedmioty w ich domach. Przy tym straszy też
konie i bydło, dlatego nie każdy jest fanem Saci Perere. Niemniej mówi się, że
potrafi przyrządzić wywary, które potrafią wyleczyć nawet z najgorszej choroby.
Receptur nie zatrzymuje jednak tylko dla siebie – wystarczy wejść do lasu i
poprosić go o pomoc.
I
ponownie Japonia! Tym razem przenosimy się na drzewa razem z sagari,
dziwacznym koniopodobnym stworem. Jest to zwierzak, który właściwie posiada
tylko i wyłącznie koński łeb oraz ludzką rękę zamiast szyi (czasami zamiast
ręki posiada długą grzywę lub kawał skóry). I na tym opis sagari się kończy.
Dzięki tej dłoni zwisa głową w dół z gałęzi i szuka pożywienia. Sagari jest tak
obrzydliwy, że wielu, tylko po ujrzeniu tej istoty, od razu zwraca śniadanie,
obiad, kolację i wiele innych rzeczy. Jednak nie zarejestrowano żadnych ataków
na ludzi. Podobno sagari powstaje wtedy, kiedy koń umrze pod drzewem.
Kiedy
natrafiłam na to… coś, naprawdę myślałam, że źle przeczytałam, a mój angielski
jest wyjątkowo do bani. A jednak nie! Maorysi na terenie Nowej Zelandii kochają
dziwactwa, a dowodem na to może być tuatau. Według ich
wierzeń jest to kłoda, która wyśpiewuje arie! Maorysi sami nie wiedzą do końca,
czym jest tuatau. Jedni mówią, że jest to magicznie ożywiony przedmiot, inni
twierdzą, że to wróżka. Niegdyś bela drewna została położona przy jeziorze
przez nieznaną kobietę. I tak tuatau od wieków przemierza jezioro, pogwizduje i
śpiewa, a przemienia się w prawdziwą kłodę bez życia tylko wtedy, kiedy ktoś ją
zobaczy.
Pół-lew,
pół-gryf. Tak wygląda stwór charakterystyczny dla Środkowego Wschodu. Uma
Na-Iru jest wierzchowcem
babilońskiego boga burzy, wiatru oraz deszczu – Adada. W panteonie sumeryjskim
jest on zwierzęciem Iszkura. To z jego wielkiej, lwiej paszczy wydobywają się
deszcz oraz pioruny, które przeradzają się w przerażające burze.
Według
wierzeń Hindusów Sziwa stworzyła potwora – w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Nikt mi nie wmówi, że Virabadra to zwykły, domowy pupilek. Nie zyskał
miana „salonowego pieska” z kilku powodów: a) ręce i nogi w liczbie 1000 to nie
jest standardowe wyposażenie zwierzaczka, b) płonące żywym ogniem oczy również
nie są mile widziane. Do tego dochodzą jeszcze wielgachne rogi. Podobno zabił
boga Księżyca, szturchając go palcem. Nie omieszkał przyłożyć Agni – powyrywał
mu wszystkie ręce, aby nie mógł rozniecić ognia. Gdyby wymieniać wszystkie
szkody, jakie spowodował, życia pewnie by mi nie starczyło.
Wenyaoyu,
znowu ryba! Znowu chińska! Tym razem rzeczywiście wygląda jak rybcia, ale
zachowuje się jak gołąb. Wenyaoyu nie pływa, tylko lata nad górami i lasami –
od czegoś ma te skrzydła, nie? Jej łeb jest biały jak śnieg, lecz pysk ma barwę
świeżej krwi. Cała reszta latającej ryby jest niebieska z czarnymi pasami.
Dziwactwa
i szkarady najłatwiej znaleźć w Chinach. Xianfu Zhi Yu do cudów natury nie należy. Jest to
spora świnia (niezbyt czysta) z łeb karpia. Nie pytajcie, jak to działa – sama
nie wiem. Żyje na brzegach rzek nieco zanieczyszczonych rzek. Chińczycy
twierdzą, że zjedzenie mięsa Xianfu Zhi Yu powoduje zatrzymanie wymiotów. No
nie wiem… Ja chyba na sam widok bym wywinęła orła.
Na
miano całkiem miłego stworka zasługuje Yaguarogui,
kosmiczny tygrys Ameryki Południowej. Nie wyróżniałby się niczym szczególnym,
gdyby nie to, że jest a) wielki jak cholera oraz b) ZIELONY. Zielony jak
skoszona trawka na boisku Emotikon colonthree Yaguarogui codziennie połyka
księżyc. Próbuje również to zrobić ze słońcem, jednak jest zbyt gorące, dlatego
wypluwa je natychmiast, zniesmaczony. Zainwestujcie dla swojej adminki na
takiego zwierzaka!
Urodzony
w XV wieku na terenie Serbii Vuk Grgurević Branković, despota serbski na
Węgrzech, potrafił zmieniać swoją postać. Zyskał przydomek Zmaj
Ognjeni Vuk, co oznaczało Ognisty Smok-Wilk. Podobno został
wychowany przez smoka, a na jego ciele widnieje blizna w kształcie szabli.
Wygląda jak wilk, lecz z gadzimi, błoniastymi skrzydłami. Wyróżnia się jeszcze
jedną umiejętnością – zionie błękitnym ogniem.
-
Gumiguta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz