wtorek, 16 września 2014

Jak (nie) pisać fantasy - Dziewiąty Mag


Witam Was ponownie! Na samym początku chciałabym gorąco przeprosić potencjalnych czytelników tejże recenzji, bowiem znowu nie będę użalała się nad twórczością Kasi Michalak. Jej książki są niezwykle rozchwytywane w bibliotekach, a choćbym spała na monetach innych niż jednogroszówki i taplała się w luksusie niczym simsy w basenie, to nie dam jej zarobić. Choćby złamanego grosza! *złowieszczy śmiech* Tym razem zajrzymy w karty „dzieua”, które dostałam kilka lat temu na Gwiazdkę. O jakiej powieści mówię? A oczywiście o sławetnym „Dziewiątym Magu”!

Przepraszam, tym razem na serio, jeśli poprzekręcam coś w fabule – dawno temu to czytałam. Poza tym w rękach miałam pierwsze wydanie (okładka po lewej) – obiło mi się o uszy, że kolejne zostało nieco zmienione, ale szczerze wątpię, aby jakościowo było lepiej. Lecz na pewno znajdzie się w recenzji to, co najważniejsze, czyli pojazd papierem ściernym po pośladkach.

O czym jest ten cholerny „Dziewiąty Mag”? W skrócie: o Dziewiątym Magu. No okej, powiecie, ale co dalej? A dalej to wygląda tak… Ariel – w miarę młoda weterynarz, rozwódka bodajże i niemalże Matka Polka (wychowuje ośmioletnią przedstawicielkę płci pięknej). Powroty do domu po nocy to lekko poroniony pomysł, zważywszy na to, że Arielka łazi po ulicy a) sama b) ledwo widoczna na poboczu c) zmęczona po robocie. Nagle kobitę niemalże szlag trafia, a dokładniej rzecz ujmując – samochód osobowy. Tym razem Ariel nie teleportuje się do szpitala, bowiem napastnik, a właściwie jej były mąż, zostaje powstrzymany przez piękne, wysokie, dobrze zbudowane… elfy. Marcus i Fabien, bowiem tak nazywają się ostrousze postacie, proponują jej, aby zostawiła wszystko i wszystkich, a potem poleciała z nim do równoległego świata, gdzie miałaby leczyć… smoki. KONIEC!
Gordon Ramsay jak zwykle zadaje trafne pytania
Alice Rosalie Reystone – tak zwie się nasza kochana autorka. Problem w tym, że to pseudonim, aby przyciągnąć uwagę odbiorców. Polski czytelnik ma kretyński zwyczaj odkładania na półkę „nie czytać” wszystkiego, co rodzime i ojczyste. Widzi „polskie”, myśli „beznadziejne”. Więc Reystone stwierdziła, że nie będzie się tracić swego zdrowia i przywłaszczy sobie coś „niepolskiego”. Tutaj zachodzi prawdziwa magia. Zapewniam Was, że 2/3 potencjalnych czytelników stwierdzi, że Reystone napisała lepszą książkę od popularnej Kowalskiej (z taką samą, durną fabułą), tylko dlatego, że nazwisko brzmi „nie po polskiemu”. Chłyt marketindody – jak to niegdyś powiedział kabaret „Ani Mru-Mru”.

Zapraszam panów elfów do domu...
Przyjrzyjmy się w teorii najważniejszej rzeczy, czyli logice. Przy tym jednak musimy zapoznać się z główną bohaterką, gdyż fraza „brak logiki” ściśle się z nią łączy. Arielka – imię jak z bajki, dosłownie. Na pewno zostało dobrze użyte, bowiem główna bohaterka jest naiwna, łatwowierna i niezbyt rozgarnięta. Tylko rybiego ogona jej brak. Gdy ta 35-letnia babka spotyka elfa Marcusa, nogi się pod nią uginają, a stanik sam rozpina. OBOŻEMÓJELFTAKIPIĘKNYKUPIĘGOINIEODDAM. Tłumacząc, Ariel zachowuje się jak 16-letnia dziewucha z rozbuchanymi hormonami wokół niej. Jakby faceta nie widziała na oczy… Zdradzę tajemnicę – jej ośmioletnie dziecko z kapusty się nie wzięło. Także jej nagły zachwyt nad obcym facetem, wałęsającym się w środku nocy, jest, delikatnie mówiąc, lekko nieuzasadniony. Rozumiem, jakby na drodze wyrósł Robert Downey Junior czy Tom Hiddleston, wtedy to bym na czworaka się do niego garnęła. Lecz powiedzmy to sobie szczerze – ani Robert, ani Tom nie zapukają do polskiego mieszkania na 4 piętrze, a nieznajomy, choćby nie wiem jak przystojny i czarujący, nie wejdzie mi do chałupy. Ot co! 

Już wiemy, że Ariel wybywa do równoległego świata. A co tam, zrobi sobie praktyki przy leczeniu smoków, a potem zapisze to w CV, że leczyła gadzie skrzydła i czyściła wielgachne, smocze boksy. Ej, ale stop! Co z córką? Co z robotą? Co z przyjaciółmi? Ariel zarzuciła hipsterskim tekstem YOLO i wepchnęła sobie między pośladki te rozważania. W końcu teraz ma przystojnego elfa u boku, Marcusa… Coś mi się nie chce wierzyć, aby spełniona zawodowo kobieta i to jeszcze świeżo upieczona rozwódka, miała gdzieś swoją pociechę. Halo? Logika? Nie ma jej? To jak przyjdzie, to proszę jej przekazać, żeby się w końcu pojawiła w „Dziewiątym Magu”. 

W każdym „dobrym” fantasy pojawiają się elfy. Kto rzucił takim tekstem, to chyba nie widział na oczy dobrej powieści fantastycznej. Mamy do czynienia z czarnoskórym Fabienem. Czemu ma taki kolor skóry, a nie inny? NIE WIEM. Skoro tak wygląda, a nie inaczej, to musi pochodzić z daleka, prawda? NIE WIEM. W całej książce pojawia się tylko jeden czarnoskóry osobnik, a autorka nie raczyła wytłumaczyć tej osobliwości. Może to miało być zagranie antyrasistowskie? Wiecie, walniemy murzyna, skośnookiego, rudego, Polaka, Ruska i Indianina w jednym tekście, to wtedy nie posądzą nas, że nasz prapradziadek należał do Ku Klux Klanu i był nazistą. Wybaczcie, to tak nie działa. 

Podejrzyjmy teraz Marcusa. Czy muszę powtarzać, że tak jak cała reszta idealnych elfów, jest również idealny? Też tak myślałam. Cóż z tego, że wygląda jak bóg pożądania, skoro jego charakter do cudownych nie należy. Toż to dzieciuch w skórze napakowanego faceta. Foszki-niezejdzioszki uskutecznia bardzo często,  co jest równie męczące w fikcji, jak i w realu. I tu, i tam nie da się tego zdzierżyć. Stoi jak taka ciota, niby żołnierz, a dupa wołowa… Niezdecydowanie i Brak Organizacji to jego rodzice. Oczywiście zapiera się kopytami jak może, mówiąc, że nie jest zainteresowany Ariel. Yhy, a ja kiedyś dostanę piątkę z matmy. Umówmy się, są rzeczy niemożliwe do zrealizowania, a do nich należy odgradzanie się jak Murem Berlińskim od miłosnego uczucia wobec raźnej weterynarz. 

Przepraszam, ale ja nadal nie wiem, w jakim celu stworzono
tę scenę... Zresztą wiele innych też było niepotrzebnych.
Wiecie, kiedy tak piszę o Marcusie i Fabienie, to przypomniałam sobie coś jeszcze, pewną scenę. Autorka chyba znowu pragnie przełamać tematy tabu (tej, takie tabu, jak moje foldery bez hasła z obrazkami +18). Wprawdzie nie jest to ukazane wprost, ale mój sponiewierany Internetem mózg wyczuł iluzję (której na pewno tam nie było, ale ja to ja). Chyba nikt mi nie powie, że beztroskie taplanie się dwóch, dorosłych chłopów jest normalne. Wiemy, jak się działo w średniowieczu – wody bieżącej nie było, więc korzystało się z jezior, strumyków i większych kałuż. Wstydu zero, bo trzeba się w końcu w jakiś sposób odświeżyć, nawet razem z obcymi facetami. Tyle że nie chce mi się wierzyć, że każdy po porannej toalecie siada nago na kamorach i beztrosko papla z kumplem, jak przekupka na targu. Marcus i Fabien tak czynią i uskuteczniają pieprzenie o Szopenie. Okej, o dziewczynach (o facetach nie będą gadać, bo przecież jak to tak!? A golusieńcy na kamykach siedzą…). Na co była ta scena, w jakim celu i dlaczego? Odpowiem tradycyjnie: NIE WIEM

Ja to nawet chomika nie umiem trzymać bezpiecznie
w rękach, a co dopiero do smoków zaglądać.
Nasza weterynarz oczywiście zasługuje na miano złotej, a co tam, diamentowej rączki. Bowiem tylko ona jest w stanie załadować kuszę jedną ręką! Ta siła, ta moc w płci pięknej! Noszenie toreb z zakupami sprawiło, że Ariel ma muły lepsze od Pudzianowskiego. Co spieprzy Marcus i Fabien, ona naprawia, a przy okazji ratuje świat, dwie biedne duszyczki, psa ze złamaną łapą i grupę fanów AC/DC ze środka pogo. Warto wspomnieć też, że Ariel przystosowała się do nowego życia zaskakująco szybko. Prąd, bieżąca woda, Internet, samochód, lakier do paznokci i podpaski – to wszystko zostało na Ziemi, a mimo to Ariel czuje się jak ryba w wodzie. Wybaczcie, ale jakby mi ktoś odebrał dostęp do łazienki rodem z XXI wieku, to bym chyba wzrokiem pozarzynała wszystkich na około. 

Teraz zajrzyjmy do przedstawionego świata fantastycznego. Trolle, smoki, elfy, gnomy, pegazy i inne latające pierdoły, czyli oryginalność jak się patrzy. Wszystko jest cudowne, wszystkie schematy utarte do bólu, a w zakątkach krainy czai się wojna i złe siły, o których wiemy niewiele. Najważniejszym elementem uniwersum są oczywiście smoki, którymi ma się zajmować Ariel. Są niedobre, denerwujące, rozwydrzone i wiecznie wkurzone, lecz przydatne w walce. Tak głoszą elfy i żołnierze. A głoszą fałszywie, bowiem, gdy Ariel wkracza do smoczych boksów (bez problemu oczywiście, choć są chronione), gadziny nagle stają się posłuszne i łagodne. Kobita na horyzoncie! Niemalże od razu wychowuje jednego z najgroźniejszych smoków, a z pewną smoczych potrafi przesiadywać godzinami, plotkując na temat… chłopaków. Nie. Mam. Pytań. 
W słowniku autorki najwyraźniej nie istnieje słowo „opis”. W „Dziewiątym Magu” lecimy wraz z prostym schematem: dialog, monolog, dialog, dwa zdania wtrącenia, dialog. Miejsce na opis? Brak. W końcu opisy są nudne, długie, niepotrzebne i… Nie! Bzdura na resorach! One są jak najbardziej potrzebne, bo co mi po bujnej wyobraźni, jeśli ja nie mam żadnego punktu zaczepienia. Nie oczekuję od autorki, że poda mi liczbę schodków prowadzących do pałacu, lecz miło by było, gdybym miała choć nikłe pojęcie, jak to wszystko wygląda. W „Dziewiątym Magu” wystarczą prościutkie zdania, durne przemyślenia bohaterów i „śmieszne” pogaduszki ludzko-smocze. O, taki bestseller się kroi!

Nie zrozumcie mnie źle. To naprawdę nie jest powieść wysokich lotów, ale czyta się ją baaardzo szybko. Głównie dzięki zatrważającej ilości opisów w liczbie maksymalnie 5 oraz prostemu językowi. Jeśli autentycznie nie ma się czego czytać, a nie macie ochoty katować się Sienkiewiczem, to „Dziewiątego Maga” można przełknąć. Tyle że po jej skończeniu nie będziecie mogli z dumą powiedzieć „Znowu jestem wartościowym człowiekiem”. Raczej zaczniecie się zastanawiać nad sensem kontynuowała swej przygody z Arielką i przystojnymi elfami.

Teraz, po napisaniu tego wszystkiego, zastanawiam się, czy aby na pewno nie recenzuję książki Kasi Michalak. Źli, niedobrzy mężczyźni, którzy krzywdzą kobiety i małe, słodkie kotki?! Fantastyka oryginalna niczym rondel z PRL-u? Jest! Superbohaterka, która w gruncie rzeczy jest szarą myszką, ale i tak wyrywa facetów jak Ron mandragory? Obecna! No i co? Chcecie więcej dowodów? Mi powyższe wystarczają…

Wahałam się między dwoma gifami. Poniższy wygrał z Levim z SnK (przepraszam Karzełku, ale jest on zabawniejszy od ciebie). Bawiłam się nim przez kilkanaście minut. Życzę udanej zabawy po beznadziejnej recenzji beznadziejnej książki. Ave.

- Gumiguta

2 komentarze:

  1. Ee. Miałam ochotę przeczytać kiedyś tą książkę, ale czytając to chyba dobrze, że nie kupiłam. [ Kraina Książek ]

    OdpowiedzUsuń
  2. Opisy są, ale chyba czytałaś tak szybko, że jej ominęłaś. Nie twierdzę, że powieść jest bez zarzutu, ale dobrze się ją czyta. Właśnie dlatego, że jest napisana prostym językiem. Strasznie mnie irytowało to jak córka Ariel nagle pojawiła się w świecie elfów i ni stąd ni zowąd i nagle wszystko umie, i jest dziewiątym magiem itd. Po za tym ten czarnoskóry elf był tak zwanym mrocznym elfem, więc to raczej nie było "widzi mi się" autorki, tylko logiczny wywód mroczny- czarnoskóry. Prosiłabym następnym razem o lepsze "czytanie ze zrozumieniem" przed napisaniem tak ostrej recenzji, bo już nie będę się czepiać kilku innych szczegółów. :)

    OdpowiedzUsuń

statystyka