niedziela, 17 sierpnia 2014

Bestiariusz słowiański - cz. II

Licho to mała, kudłata, złośliwa istota przemierzająca puszcze, pola i gościńce dawnej Słowiańszczyzny. Nie gdzie nie potrafiło zagrzać dłużej miejsca, zawsze było skore do figli. Mąciło ludziom w głowach, wyprowadzając ich na bezdroża, psociło, dosypywało popiołu do mąki czy plątało koniom grzywy. Te, zdawać  by się mogło, drobne psoty musiały być dla naszych przodków uciążliwe, skoro utrwalili oni postać licha jako złego ducha w wielu powiedzeniach: „Tam, do licha”, „Niech go licho porwie!”, „Licho wie”, „Licho go nosi”.

Matoha zwany też bobo, Bubakiem, matolicą czy po prostu Kościejem, to demon z czasów przedchrześcijańskich, o którym przetrwało niewiele informacji. Podobno sprawował nadzór nad czarownicami i ludźmi parającymi się magią. Towarzyszył zlotom na Łysej Górze, gdzie pojawiał się pod postacią kudłatego kozła. Pilnował, by wiedźmy nie użyły czarów przeciwko dobrym ludziom, a łamiące ten zakaz kobiety okrutnie karał.

Mierniki były duchami geometrów, którzy za życia fałszowali pomiary pól, krzywdząc nieświadomych chłopów na rzecz bogatych panów. Po śmierci dusze urzędników musiały za karę błąkać się po ziemi. Pod postacią mierników przemierzały pola i łąki, powtarzając w nieskończoność niesprawiedliwe pomiary. Poznać je było można po bladoniebieskim świetle, którym sobie przyświecały w wędrówkach. Mierniki nie bywały zazwyczaj agresywne wobec ludzi, a czasem wręcz im pomagały , na przykład przyświecając tym, którzy w ciemnościach coś upuścili. Można je było wezwać gwizdaniem; należało tylko pamiętać o tym, by za pomoc miernikowi grzecznie podziękować. Jeśli zaś demon zjawił się z kamieniem granicznym w rękach i pytał, co z nim trzeba zrobić, trzeba było odpowiedzieć: „Połóż go tam, skąd żeś go wziął”. Te słowa kończyły jego pokutę i wybawiały duszę urzędnika.

Morowa dziewica to demoniczna postać będąca personifikacją „morowego powietrza”, czyli zarazy. Przemierzała świat pod postacią bardzo chudej, chorobliwie bladej niewiasty okrytej białą płachtą. Napotkawszy na drodze samotnego wędrowca, często wskakiwała nieszczęśnikowi na kark. i kazała się obnosić po wsiach i miastach. Tam, gdzie przeszła, machając okrwawioną chustką, ludzie masowo chorowali i umierali w straszliwych męczarniach. Domy i ulice zapełniały się ciałami, których nie miał kto grzebać. Pojawienie się morowej dziewicy wywoływało monstrualny strach. Ludzie uciekali w panice z miast i wsi do lasu, by być jak najdalej od zarazy. Część mieszkańców, wykorzystując sytuację, przystępowała do grabieży i podpaleń. Chorzy, oszalali z bólu i rozpaczy, rzucali się na zdrowych, by ich pociągnąć za sobą do grobu. Nic więc dziwnego, że w modlitwach błagalnych prośba o oddalenie zaraz umieszczona została na początku („Od powietrza, głodu, ognia i wojny – wybaw nas, Panie!”).

Aby ochronić się przed morową dziewicą, ludzie sięgali po różne metody. Mieszkańcy miast zagrożonych terenów zaznaczali wokół wioski magiczną granicę, orząc ziemię zaprzęgiem ciągniętym przez parę bliźniaczych wołów, a kierowanym przez bliźniaków. Czasem jednak w strachu posuwano się do okrutnych praktyk magicznych: w 1831 roku mieszkańcy wsi Lubiszczyce na Polesiu, by uchronić się przed zarazą, zakopali żywcem kobietę wraz z kogutem i wroną!

Zarazą określano dawniej wiele różnych chorób zakaźnych, ale najgorszą i budzącą największą grozę była niewątpliwie dżuma, zwana też czarną śmiercią. Przywędrowała do Włoch drogą morską ok. 1346 roku. Przez następne trzy lata rozprzestrzeniła się na całą Europę, zabijając 1/3 jej mieszkańców, czyli około25 milionów ludzi. W późniejszych wiekach dżuma wracała jeszcze wiele razy, jednak nigdy w tak ogromnym rozmiarze.

Płanetnicy (od staropolskiego „Płaneta”, czyli chmura) to istoty, które zajmowały się napełnianiem chmur wodą lub gradem, przeciąganiem ich na znaczne czasem odległości i opróżnianiem nad danym obszarem. Czasami przed burzą widywano ich w obłokach: czarnoskórych, potężnie umięśnionych mężczyzn ciągnących z olbrzymim wysiłkiem napięte liny obwiązane wokół chmur. Kobiet wśród płanetników nie było – wiadomo dlaczego - olbrzymia siła fizyczna, można też było zginąć od uderzenia pioruna, a być może dlatego, że płanetnicy palili tytoń, zażywali tabakę i pili nieludzko mocną gorzałkę, czego niewiastom robić by nie wypadało.

Bywało, że powróz, na którym demon ciągnął chmurę burzową, zrywał się i płanetnik spadał na ziemię. Zachodził wtedy do wieśniaków, prosząc o mleko od czarnej krowy i jaja od czarnej kury. Posiliwszy się i naprawiwszy liny, unosił się do nieba by dalej wykonywać swoją ciężką pracę.

- Poyla

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

statystyka