poniedziałek, 8 września 2014

Jak (nie) pisać fantasy - Klątwa tygrysa

Każdy chciał mieć w dzieciństwie
tygrysa w domu...
Witam wszystkich! Tytuł mówi sam za siebie – będę tworzyć „recenzje” (specjalnie umieściłam to słowo w cudzysłowie, bowiem recenzja jakościowo jest taka jak książka, którą miałam okazję przeczytać, czyli beznadziejna) powieści fantastycznych, które na miano „książki” nie zasługują. Zły i niedobry głos w głowie podpowiadał, abym pod ścianę postawiła „Grę o Ferrin” Kasi Michalak. Jednakże przeczytałam jedynie 31 stron i zapewniam was, nie odłożyłam jej dlatego, że tak mi się podobała, a ja rzucałam się po pokoju targana emocjami. Pozdrawiam wszystkie bestsellery Kasi Michalak i życzę im nieubłaganej śmierci w rozgrzanym piecu hutniczym. <Recenzja w rozwinięciu>

„Gra o Ferrin” odpadła, tak samo jak ja po 31 stronach, więc pod lupę wzięłam „dzieuo” pt. „Klątwa tygrysa” autorstwa Colleen Houck. Kobita lekko nie miała – żadne wydawnictwo, do którego się zgłaszała, nie chciało porwać w swoje wydawnicze łapska jej maszynopisu. 3 razy nie, dziękujemy. Pomyślałam, może prześladował ją pech… W końcu Rowling też odbiła się od drzwi i to kilka razy, a ile hajsu zbiła na całkiem niezłych książkach dla młodzieży. Po przeczytaniu „Klątwy tygrysa” stwierdzam, że wydawcy odprawiali Houck z kwitkiem w dobrej wierze.

Zanim zaczniemy obrzucać błotem poszczególne elementy „dzieua”, to warto zapoznać się z fabułą. Osiemnastoletnia laska z Ameryki – oto nasza główna bohaterka. Zwie się Kelsey Hayes i szuka jakiejś niezbyt wymagającej roboty na wakacje. Oczywiście, jakże by inaczej, znajduje ją w… cyrku. W tymże miejscu oprócz sprzedawania biletów i obsługiwania gości, musi jeszcze karmić najprawdziwszego białego tygrysa (nie mam pytań). Zwierzak nazywa się Dhiren, jakby kto chciał wiedzieć. Po kilku dniach do cyrku przychodzi tajemniczy, starszy mężczyzna, który odkupuje od dyrektora tygryska i zabiera go do Indii. Dzielna Kelsey nie zamierza opuszczać swojego przyjaciela, więc razem z nim leci razem z nimi. I jak to zwykle bywa w takich powieściach, od tej pory życie osiemnastolatki diametralnie się zmienia i zaczyna odkrywać tajemnice Dhirena…

To może teraz zastanówmy się… Masz osiemnaście lat, zero kontaktu ze zwierzętami innymi niż komary, muchy, psy albo koty w domu, czy też gołębie na podwórku, a rasowe drapieżniki widziałaś tylko na śmiesznych obrazkach w Internecie. Idziesz do cyrku, mając świadomość, że między obsługą gości, a gadką-szmatką z pracownikami, będziesz musiała SAMA karmić wielkiego, białego tygrysa. I w gruncie rzeczy nie jest on odpowiednikiem Tygryska z Kubusia Puchatka ani też słodkim kociaczkiem z internetowych memów. Co tam, nasza Kelsey krzyczy YOLO i rusza na podbój cyrku. Rodzice oczywiście bardzo się cieszą, że ich córunia zawrze bliższe znajomości ze zwierzęcym królem dżungli. Sprzeciwu brak.

No w sumie...
Relacja Kelsey-Dhiren jest dość… dziwna. W pewnych momentach to niemal zakrawało na zoofilię, taka luźna dygresja. Najpierw go karmi, potem wpatruje się w jego oczy niczym kawałki nieba, a następnie smyra go po łapach i mordce. Piesek salonowy jak się patrzy, a Kelsey ma nieodparte wrażenie, że tygrys to z niego taki, jak ze słonia baletnica. Cóż począć, jej szósty zmysł powiedział prawdę – Dhiren to tak naprawdę indyjski książę! Bo przecież chłopem być nie może – za niskie progi na twoje nogi.

Kelsey na jednym YOLO nie poprzestaje, bowiem rusza na podbój Indii. Ze starszym, obcym facetem... Gadała z nim maksymalnie kilka godzin albo nawet i nie. Bez znajomości języka i obyczajów. Ja naprawdę starałam się odnaleźć choćby jakieś resztki logiki, ale nie udała mi się ta sztuka. Rodzice: „Jedź, dziecko, poznasz świat!”. Na bodajże 2 miesiące nasza główna bohaterka wybywa z chałupy. Raz się żyje! Aha, zapomniałabym nadmienić, iż leci samolotem ekskluzywnym do ekskluzywnego pałacu, gdzie żyje w ekskluzywnym pokoju, tfu! apartamencie i objada się ekskluzywnym jedzeniem. Za darmo. Jeśli znajdziecie mi takiego starszego pana, który zabierze mnie do takiego miejsca i przedstawi przystojnemu księciu, to dajcie znać. Chętnie skorzystam, ale chcę widzieć warunki umowy. 

I wszystko jasne!
Jak już wspominałam, Dhiren normalnym drapieżnikiem nie jest. Kelsey dowiaduje się o nim czegoś więcej w ciągu moooże godziny zegarowej, a mam na myśli tutaj pół materiału mitologicznego. To, że tygrysek tak naprawdę tygryskiem nie jest, przyjęła zaskakująco dobrze. No przecież skoro w Ameryce na drzewach rośnie Nutella, z ziemi wykopuje się masło orzechowe, a z rzeki Missisipi czerpie się sok pomarańczowy, to uwierzenie, iż przed sobą ma się 300-letniego księcia, to nic takiego. Jednakże Kelsey próbuje zachować jakieś resztki rozsądku i stara się wyglądać na zaskoczoną. To trochę tak jak na matematyce w liceum. Mrugniesz, zapatrzysz się w okno, a na tablicy wyskakują chińskie znaczki. Chwilę się zastanowisz, spróbujesz zrozumieć, a i tak kończy się na tym, że przyjmujesz to do wiadomości, przepisując jak leci. Tyle że, wierzcie mi lub nie, matematykę da się wytłumaczyć, ale przystojnego księcia kłaniającego się tobie w pas, nie bardzo. 

Spojler, nie-spojler – Dhiren jest zabójczo zakochany w Kelsey (ha, nie myliłam się z tą zoofilią!). Okazuje się, że jest wybranką/ukochaną/osobą-cholernie-ważną (wszystkie frazy są prawdziwe, więc nie ma czego skreślać) i trzeba pilnować jej jak oka w głowie. Wątek miłosny w „Klątwie tygrysa” jest… no, jest. Rzućmy do jednego pokoju rozbuchaną hormonami nastolatkę i indyjskiego księcia, a potem zobaczymy, co się stanie. Mój ukochany cytat z tego „dzieua”, który ukazuje dojrzałość emocjonalną bohaterki, brzmi tak: „Jest taki... atrakcyjny, czarujący, magnetyczny, fascynujący... zniewalający.”. Powiedziała główna bohaterka, która po beztroskich zabawach z tygrysem nagle bez pardonu zakochuje się w człowieku, który wyskakuje ze skóry drapieżnika. Na kilka minut – na więcej nie pozwala mu klątwa. Miłości okrojony czas bytowania razem nie przeszkadza… 

Mój książę, taki piękny!
Oczywiście Dhiren jest piękny, przystojny, klata boga, szerokie ramiona, miodowa skóra i ogólnie jest zajebisty jak na człowieka z 300 latami na karku. Niektórzy po prostu tacy się rodzą… Kelsey wmawia sobie co dzień, że nie, wcale nie jest nim AŻ TAK zainteresowana. He, he, hehe! Każdy ma swoją prawdę, a najsłynniejsza zwie się "g..no prawda". Rzadko kiedy piszę, że bohaterka to po prostu idiotka i zachowuje się głupio. Zazwyczaj jest ona denerwująca, nie myśli nad skutkami swoich czynów i tak dalej. Tyle że Kelsey zalicza się tylko do jednej, niechlubnej kategorii „głupiutkich gąsek, które lecą za chłopami, jak ćmy do żarówki”. Drugoplanowi bohaterowie? Eee tam, za dużo z nimi zachodu. Przewijają się jakoś między filarami wielkiego pałacu, ale nie wnoszą absolutnie nic. 

Warsztat można szlifować. Styl można w jakiś sposób poprawić. Jednak jeśli nie ma się tej iskierki talentu, to dzieło stanie się „dzieuem” bez jakichkolwiek rokowań na przyszłość. Chyba że trafiasz w młodzieżowy trend lub też w grupkę niewyżytych seksualnie pań po czterdziestce. Houck trafiła w tę pierwszą grupę – „Zmierzch” zrobił swoje i zaraził hordy 14-latek powieściami o pięknej i nieokiełznanej miłości. Na chwilę pomijam fabułę, choć ciężko ją ominąć. Jak można tak napisać książkę? Na wydanie zapłaciła z własnej kieszeni, a co za tym idzie „Klątwa Tygrysa” nie miała szansy spotkać się korektorem z prawdziwego zdarzenia. Olać przecinki, olać jakieś inne interpunkcyjne niedociągnięcia. Natomiast widząc zdania typu „Ala ma kota. Kot ma na imię Kiciuś”, to aż mi się nóż w kieszeni otwiera i wszystkie moje Pokemony w pokeballach. Boże, daj mi cierpliwość, byle nie siłę, bo kogoś zabiję. 

A teraz czas za złote cytaty:
"Czemu ty, mój przyszły ojciec, traktujesz mnie tak... niegościnnie?" - powiedział pobity więzień, ledwo trzymający się na nogach. 
"A czy są tam też słonie? Bo mimo wszystko nie mam zamiaru sprzątać słoniowych kup" - he, he, hehe, żarcik pierwsza klasa...
"Nałożyłam błyszczyk na usta i viola cyrkowy image gotowy" - nie wiem, co to cyrkowy image, ale jak widać główna bohaterka obraca się w tych kręgach i wie jak się ubrać do cyrku. 

Polecam czytać „Klątwę tygrysa”, słuchając k-popu. Całą dyskografię Shinee przerobiłam oraz kilka piosenek EXO i Super Junior. Świetnie się bawiłam, a przy tym utrzymywały mnie przy życiu (o dziwo!). Nie mogę jednak cały czas narzekać – daję plus za okładkę. Niebieski kolor jest moim ulubionym (mentalnie jestem facetem – nie znam się na barwach typu „Lazurowe Wybrzeże” czy „Błękitny Pałac”). A na koniec konkluzywny gif:
Właśnie, czego ja oczekiwałam po "Klątwie tygrysa"?


- Gumiguta

4 komentarze:

  1. No, wreszcie ktoś napisał prawdę o tym gniocie :D
    Miałam podobne odczucia, małolata sama jedzie do Indii z obcym facetem? Bez większych problemów zakochuje się w gościu, który przed chwilą był tygrysem? A sam książę to też porażka, idealny do bólu :P
    Fajnie napisana recenzja :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Autorka najpierw powinna przeczytać jak się pisze recenzje, bo bynajmniej tego nie potrafi. Ironia na poziomie wystającej słomy z butów, język "recenzji" poniżej zera. Można coś krytykować, a nie w prostacki sposób się na czyjejś książce wyżywać. Może Autorka powyższego wpisu miała wówczas odwiedziny cioci z czerwonego autobusu, to by wiele wyjaśniało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, że się wtrącę, ale autorka posta sama przyznała, że to nie będzie recenzja na poziomie, tylko bardziej takie luźne wyrażanie opinii.
      Poza tym jak nie odebrałam tego jako bezpodstawną krytykę. Autorka wytknęła błędy książki, uzasadniła swój punkt widzenia - ale zrobiła to w bardziej humorystyczny sposób. Nie widzę w tym nic złego.

      Usuń
    2. Wierz mi lub nie, pisząc recenzje do magazynów, na konkursy bądź na strony internetowe poświęcone literaturze, używam zupełnie innego języka i formy. Doskonale zdaję sobie sprawę, że moja powyższa "recenzja" została okraszona "hejtem", który w jakiś sposób starałam się argumentować. Jak już wspomniała Marzycielka, moja "recenzja" nie miała na celu wprowadzić czytelnika na wyżyny literatury i mojego "kunsztu pisarskiego". Wrong! Wrong! Wrong!

      Z ciocią poniekąd miałaś rację. Pojawiła się dwa dni po umieszczeniu recenzji z naręczem książek dla mnie do czytania. :)

      Usuń

statystyka