czwartek, 9 października 2014

Wieczne opłakiwanie, groby przeciwko studentom i polski Kuba Rozpruwacz - dziwactwa epoki wiktoriańskiej

Horsemanning, czyli fałszywe lub też udawane odcięcie głowy, cieszył się wielką popularnością w latach 20. XX wieku. Był to sposób pozowania do zdjęć, niemal tak popularny jak dzisiejsze selfie. Swoją nazwę zawdzięcza legendzie o Jeźdźcu bez głowy (Headless Horseman), którego cechą charakterystyczną był brak części ciała powyżej szyi. Podobno pierwsze zdjęcie "bez głowy" odnaleziono na pchlim targu.

Skoro jesteśmy już przy fotografii, to warto wspomnieć o zdjęciach pośmiertnych (post-mortem). Jak sama nazwa wskazuje, na fotografiach widniały osoby niedawno zmarłe - od niemowlaków po wiekowe osoby. Ta sztuka rozpowszechniła się w XIXw., w czasach wiktoriańskiej Anglii. Ówczesna umieralność wykraczała daleko poza normy, dlatego też wykonywano ogromne ilości takich zdjęć. Zmarli byli pięknie ubrani oraz umalowani. Zazwyczaj wyglądali, jakkby drzemali, lecz niektórzy mieli "otwarte" oczy - na powiekach malowano oczęta. Jeśli dziecko miało być uwiecznione na fotografii, na krześle siadała matka cała przykryta czarnym materiałem, tak że nie było jej widać, a na kolanach trzymała swoją pociechę. Dorosłego człowieka przymocowywano do specjalnego krzesła, które było wyposażone w stelaż, który podtrzymywał głowę. Niekiedy dawano do zimnej ręki książkę bądź ulubioną zabawkę. Choć zrobienie fotografii kosztowało majątek, to rodzina decydowała się na taki krok, bowiem niekiedy była to jedyna pamiątka po zmarłej osobie.

Niegdyś wspominałam o dziwnych fotografiach, a teraz znalazłam kolejną osobliwość. I znowu epoka wiktoriańska kłania nam się w pasie i przedstawia portrety bez głów. Czym były te artystyczne zdjęcia? Przede wszystkim sposobem na zarobienie pokaźnej sumy pieniędzy - fotograf, który umiał wykonać taką fotografię był powszechnie znany i pływał w luksusie. Gustave Le Gray był prekursorem takiej mody, jako jeden z pierwszych wykonał takie zdjęcie. Aby uzyskać efekt ściętej głowy, należało nałożyć kilka negatywów na siebie. A teraz można już szokować znajomych.

Mortsafe, czyli najprościej mówiąc klatki grobowe. Zaczęły powstawać w XVIII-XIX wieku w Anglii. Wiadomo, epoka wiktoriańska, a trzeba wam wiedzieć, że była ona pełna osobliwości. Współcześni fani fantastyki dopowiedzieli sobie, że takie metalowe kraty, na które często nakładano jeszcze kamienną płytę, powstrzymywały wampiry, zombie i inne krwiożercze istoty przed powstawaniem z grobów.
Okej, a teraz na serio. Wampiry i zombie nie wygrzebywały się z ziemi, w ogóle nic nie wychodziło z grobów poza robakami. Jednakże studenci medycyny już wychodzili, tyle że z uczelni i to po nocach, aby wykopać świeże trupy. Po co? A chociażby po to, aby mieli na czym pracować - w końcu sekcja zwłok na żabie, to nie to samo, co na człowieku. Mortsafe zakładano na groby na ok. 60 dni, a potem przekładano go na kolejny, kiedy trup się rozpadł.

Jak przeczytałam o tym, to parskałam histerycznym śmiechem i nie mogłam przestać. XD Wyobraźcie sobie współczesnych studentów medycyny, jak umawiają się na wypad na cmentarz w poszukiwaniu potencjalnego Kowalskiego. "Supernatural: Students of Medicine".
W tej chwili klub nocny kojarzy nam się z jednoznacznymi rozrywkami. Trzeba wam jednak wiedzieć, że kluby nocne istniały już w XIX wieku, np. w Paryżu, niedaleko Montmartre. Jeden z najsławniejszych zwał się "Cabaret du Néant". Tyle że takie miejsca nie dostarczały cielesnych rozkoszy, bowiem celebrowano tam... śmierć. Takie lokale były udekorowane w stylu gotyckim i dominowała tam czarna barwa ścian oraz ozdób. Goście byli obsługiwani przez mnichów i asystentów pogrzebowych. Serwowali oni drinki nazwane na cześć chorób, a stawiało się je na płytach nagrobnych bądź wiekach trumien.

Innym lokalem, w którym uskuteczniano dziwne zwyczaje, był "Cabaret de l’Enfer". Bywalce tego szynku witani byli okrzykiem "Wejdź i bądź przeklęty, Zło oczekuje ciebie!". W tym miejscu diaboliczni muzycy grali piekielną muzykę, inni kotłowali się przy wielkim garze nad ogniem, a aktorzy przebrani za krwistoczerwone chochliki, przedstawiali fragmenty "Fausta". Służący udający stworzenia podobne do goblinów usługiwali gościom, zaczepiali ich i wykonywali salta. Ze ścian buchały małe płomienie i dym...

Tuż obok "Cabaret de l'Enfer" znajdował się niebiański "Cabaret du Ciel" (Ciel - Niebo). Goście witani byli przy wejściu przez Dantego i Ojca Czas (personifikacja czasu). W tej restauracji serwowano pyszne dania, a były one podawane przez skrzydlate anioły. Między stołami przechadzał się sam Święty Piotr.

Ludzie żyjący w epoce wiktoriańskiej, chcieli za wszelką cenę nie dopuścić do zapomnienia swoich bliskich. Niekiedy krewni wręcz obsesyjnie usiłowali zatrzymać ich na tym ziemskim padole. Właśnie dlatego wykonywali te niezwykłe zdjęcia pośmiertne. Innym sposobem na oszukanie śmierci było kolekcjonowanie medalionów, broszek, wszelkiej biżuterii, a nawet pukli włosów - często tworzono z nich np. naszyjniki albo pierścionki. Niektórzy rodzicie zmarłych dzieci byli tak wstrząśnięci odejściem córki bądź syna, że mumifikowali ciało, które następnie było wystawiane "na pokaz" jako dzieło sztuki (oczywiście ubrane w najlepsze fatałaszki i umalowane).

Żałobnicy ubierali się według ściśle określonego kodu, lecz zmarli aż tak restrykcyjnych norm nie musieli przestrzegać. Mężczyzna był zazwyczaj ubierany w najzwyklejsze ubranie. Kobiety i dzieci ubierane były w białe szaty oraz czepki. Trumny wykonywano z drewna bądź metalu. Ten drugi materiał był wykorzystywany szczególnie przy chorobach zakaźnych. W środku wykładano aksamitem. Co ciekawe w trumnach umieszczano również dzwoneczki. Zmarli, którzy wcześniej chorowali na takie choroby jak cholera, ospa czy błonica, bardzo często zapadali w śpiączki, a lekarze nie potrafili rozpoznać tego stanu. Często grzebano ludzi żywcem. Trupy niemalże zmartwychwstawały, bowiem niekiedy okazywało się, że nagle się wybudzali. Potem pokornie dzwonili po pomoc.

Życie ludzi w epoce wiktoriańskiej pełne było przesądów. Trzeba przyznać, że XIX-wieczni mieszkańcy Europy mieli niezłą wyobraźnię, ale byli też monotematyczni - tylko śmierć, śmierć i śmierć. Oto kilka przykładów przesądów, które królowały w Anglii:
- Zmarły przed pogrzebem często był przechowywany w pokoju w rodzinnym domu, aby bliscy mogli się z nim pożegnać. W takim pomieszczeniu zwykle znajdował się zegar. Należało go zatrzymać, gdyż w przeciwnym razie miało się pecha.
- Jeśli usłyszysz grzmot burzy po przejściu pogrzebowej procesji, oznacza to, że dusza wstępuje do nieba.
- Wąchając róże, gdy nikogo nie ma w pobliżu, możesz sprawić, że ktoś zacznie je wąchać od spodu.
- Jeśli wróbel wyląduje na klawiszach pianina, ktoś umrze w domu.
- Wiele osób wierzyło, że w lustrach przetrzymywane były magiczne moce związane z duchami i światem pozaziemskim. W czasie, gdy członek rodziny zmarł, a jego ciało było wystawione w przeznaczonym do tego pomieszczeniu, należało zakryć wszystkie lustra czarnym materiałem. Dzięki temu duch zmarłego nie miał szans na uwięzienie w lustrze.
- Ujrzenie sowy w dzień oznaczało, że ktoś umrze w twojej okolicy.
- Przesąd nieotwierania parasola w pomieszczeniu przyszedł właśnie z XIX-wiecznej Anglii. Dawniej nie oznaczało to tylko pecha, ale również śmierć rodziny osoby, która otworzyła parasol.
- Jeśli zmarły za życia był dobry, wokół jego grobu kwitły kwiaty, lecz jeśli dopuścił się złych czynów, jego miejsce pochówku było otoczone chwastami.
- Jeśli tę samą rodzinę śmierć nawiedziła już kilka razy, należy przywiązać czarne wstążki do wszystkiego, co żyje (w tym zwierzęta domowe itp.). Ochrania to przed kolejnymi zgonami.
- Jeśli usłyszysz 3 pukania do drzwi i nikogo za nimi nie spotkasz, to znaczy, że niedaleko ktoś umarł.
- Znany nam przesąd wysypywania soli przez ramię także pochodzi z epoki wiktoriańskiej. Zapobiegało to przed rychłą śmiercią.
- Posiadanie w wazonie tylko białych i czerwonych kwiatów, oznacza, że śmierć niedługo cię nawiedzi. Dlatego nie przynoszono roślin w takich kolorach do szpitali.

W epoce wiktoriańskiej istniała tzw. etykieta pogrzebowa. W dzisiejszych czasach wystarczy ubrać się na czarno i tyle. Natomiast lata temu taki obrzęd wyglądał zupełnie inaczej. Jeśli nie dostałeś osobistego zaproszenia na pogrzeb, nie miałeś prawa zjawić się na cmentarzu. Jedynym wyjątkiem był pogrzeb osoby, która zmarła na chorobę zakaźną. W takim wypadku pojawiało się małe ogłoszenie w gazecie o tytule "pogrzeb prywatny". Wtedy każdy wiedział, kto może się tam pojawić. Osoba, która została zaproszona, miała pojawić się godzinę przed właściwą ceremonią. Mężczyźni w pomieszczeniach musieli zdjąć kapelusze. Nie wolno było głośno mówić, ani też śmiać. W domu bądź jakimś pomieszczeniu na widok publiczny była wystawiona trumna tak, aby goście widzieli zmarłego. Trumnę niosło dokładnie 6 mężczyzn. Na początku korowodu znajdowali się najbliżsi zmarłego. Kobiety jednak nie uczestniczyły w obchodzie zgodnie z wiktoriańską etykietą.

Ważnym elementem kultury wiktoriańskiej była żałoba i opłakiwanie zmarłych. Wraz z informacją o śmierci bliskiej osoby domownicy natychmiast zasłaniali okna, zatrzymywali zegary i zakrywali lustra. Żałoba po zmarłym była podzielona na dwie części: tzw. głębokie opłakiwanie (lub żałobę) i połowiczne opłakiwanie (lub żałobę). Wdowa po mężu musiała przeżywać żałobę przez co najmniej 2 lata. W tym czasie miała nosić tylko czarne ubrania, a wychodzić z domu tylko po to, aby udać się do kościoła. Rodzicie, którzy stracili swe dziecko (tyczyło się to również sierot), byli w głębokiej żałobie przez 9 miesięcy, a w połowicznej przez 3. Śmierć rodzeństwa należało opłakiwać przez w sumie 6 miesięcy. Dalszą rodzinę opłakiwano od 6 tygodni do 6 miesięcy.

Można było bardzo łatwo rozpoznać osobę, która opłakiwała zmarłego. Przez pierwsze 6 miesięcy żałoby wdowa nosiła długą suknię do kostek zrobioną w całości z czarnej krepy (rodzaj materiału) z białym kołnierzykiem i mankietami. Na głowie miała czarny czepek z welonem, a na dłoniach delikatne rękawiczki. Dozwolone były wszelkie rodzaje czarnego futra i skór. Po 6 miesiącach nie noszono już ubrań z krepy ani czepków. Wtedy wdowa mogła ubrać sukienkę z gabardyny jedwabnej bądź rypsu. Można było też zamienić ciężki welon na nieco lżejszy. Jednakże lekarze byli przeciwni noszeniu krepy. Uważali, że zbyt długie noszenie welonu z tego materiału powoduje zaćmę, utratę wzroku i nieżyt nosa. Mężczyźni natomiast nie mieli tak restrykcyjnej etykiety. Wystarczyło, że ubrali czarny garnitur, czarne rękawice i czarny krawat.

To, że ludzie epoki wiktoriańskiej mieli troszkę nie po kolei w głowie, jest całkiem możliwe, chociażby patrząc na ich fantastyczne wymysły. Spring Heeled Jack był jedną z najważniejszych postaci angielskiego folkloru XIX wieku. Jak sama nazwa wskazuje, przemierzał on świat wykonując niebywale długie skoki. Atakował on młode kobiety w przeróżny sposób - zionął błękitnym ogniem, zdzierał ubrania metalowymi pazurami, oślepiał swoimi świecącymi oczyma. Podobno wyglądał jak sam diabeł!

Inną, chyba jeszcze ważniejszą postacią, był Jack the Ripper, czyli Kuba Rozpruwacz. Zabijał młode prostytutki w okolicach Whitechapel w Londynie. Prawdą jest to, że rzeczywiście istniał taki seryjny morderca, ale dzięki swoim niegodziwym czynom okrył się on legendą. Fantastyczne fakty przez lata mieszały się z realnymi wydarzeniami. Jednakże ostatnio na podstawie testu DNA podobno potwierdzono tożsamość Kuby Rozpruwacza. Seryjnym mordercą okazał się Aaron Koźmiński, 23-letni polski imigrant. Nie wiem, czy mamy się z czego cieszyć, ale toż to polski akcent w XIX-wiecznej Anglii!

W XIX wieku powstała sławna powieść Brama Stokera pt. "Drakula". To także czas "Doktora Jekylla i pana Hyde'a", książki autorstwa Roberta Louisa Stevensona. W Ameryce natomiast królował wtedy Edgar Allen Poe. Wszystkie te powieści uwarunkowały nowy kierunek horroru i fantastyki.

- Gumiguta


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

statystyka