Justyna Sokołowska
Zamarzłam. W jednej chwili przestałam istnieć jako Tomiłka. Może nadal nią byłam, ale ludzie nie patrzyli na mnie jak na córkę młynarza, którą zawsze witali z uśmiechem. Widzieli we mnie trupa. Ja sama siedziałam tam jeszcze na długo po tym, jak moje truchło stało się bryłą lodu oprószoną śniegiem. Czasem jak ktoś przypadkowo przechodził obok tego niefortunnego miejsca, wołał „Duch! Północnica!” ale nie robiłam sobie z tego zupełnie nic. Nadal nie potrafiłam uświadomić sobie jednej rzeczy- jestem martwa. Kiedy już to do mnie dotarło z całym nagromadzonym impetem- załkałam. Coś mnie tknęła i zaczęłam po kolei rzucać lodowymi kulami w płynącą rzeczkę. Kiedy opadłam z sił, koryto wyglądało jakby ogromne monstrum z nieba zrzuciło ogromne bloki lodu. Nie przejmowałam się tym. Wtuliłam się w śnieg niczym w pościel i czułam jak raz po raz po moim policzku płynęły łzy. Nie wiem, czy duchy płaczą. Ja potrafiłam.
Niedługo później, czyli dopiero latem, dwie baby wracające z kasztelanii rozmawiały akurat o mnie.
- Tomiłka, biedna Tomiłka. Podobno stary młynarz miał ją wydać za niejakiego syna kasztelana; Radzima.
- Bzdury pleciesz! Radzim jest z córą kasztelana z Kladska.- machnęła ręką i wzięła duży gryz jabłka.
- No ale mówię ci, Radzim był z Tomiłą! Kasztelan z Byrda zmusił go do odejścia od niej i zrękowiny z tą drugą odbyły się trzy dni później. Tomiła wracając od Radzima, zabiła się.
- Mój mąż, przechadzając się, napotykał ją tu czasem, na szczęście go nie zauważyła. W północnicę się dziewojka przeobraziła. Wezwali by tu czarownicę albo wołchwa, a nuż duszę by do Wyraju odesłali…
- A ta Myślibora? Mieszka w Eyche, ale komu pracującemu będzie się chciało tam chodzić, aby wypędzić ducha, który nic złego nie czyni?
Wtem zerwał się porywisty wiatr, jaki to zwykle wieje nad rzeką, i na chwilę przeniósł mnie z Jawii do Nawii. Prawdą było, że blisko święta Jaryły miała odbyć się huczna swaćba- moja i Radzima. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś pomyślał, iż zrobiłam to umyślnie! Poślizgnęłam się… tyle tylko pamiętałam. Jednak nie, słyszałam jeszcze dwa głosy. Problem w tym, że nie potrafiłam sobie przypomnieć, o czym rozmawiali.
Bardzo spodobał mi się pomysł jednej z kobiet, aby wybrać się do Myślibory z Eyche. Po raz pierwszy opuściłam miejsce mojego upadku. Szybkim krokiem przemierzałam odległość dzielącą gród od małej wioski na jego obrzeżach. Z przyzwyczajenia w lesie usiadłam na kamieniu, niby dla odpoczynku, który w rzeczywistości nie był mi potrzebny. Jednak musiałam poukładać myśli. Nagle do mojej głowy wrócił strzępek wspomnień z agonii. Nie mogę jej pomóc M… Ale kim była osoba wypowiadająca to zdanie?
- A co tu dziewczynko tak sama siedzisz?- zapytał ktoś.
Nerwowo odwróciłam się, ale stojąca za mną dama z wychudzoną twarzą i powykrzywianymi palcami nie mogła mi nic zrobić.
- Troszkę ci się włosy skołtuniły- powiedziałam widząc w jak okropnym stanie są jej kruczoczarne loki.
- Dawno ich nie czesałam. Wiesz… strzygi nie mają takich pięknych grzebieni, jak na przykład tak kasztelanka Mileena. Może poszłabyś ze mną- wzięła wdech- pożyczyć grzebyk, aby stara strzyga mogła poczuć się piękna?
- Nie po drodze mi- uśmiechnęłam się- Jednak jak zajdziesz nad rzekę i wyczujesz tam ciało, nie szukaj go. Wypadł mi tam grzebień.
Strzyga zaczęła wirować. Skrawki jej sukni zmieniły się w długą szatę, a ona sama ze starego, bladego demona- w kobietę o pełnych kształtach. Strzepała drobinki niewidzialnego kurzu i spojrzała na mnie. Czułam się jakby swoimi czarnymi oczyma widziała całe moje życie.
- A jednak nie kłamałaś- stwierdziła- W zamian za radę chcę ci ofiarować kryształ górski- na jej dłoni pojawił się mały sześciokątny kamień- Niech nie zwiedzie cię jego wygląd i nazwa. On pozwoli ci rozmawiać z ludźmi.
- Przecież żywi widzieli mnie bez żadnego problemu- odpowiedziałam biorąc kryształ w dłonie.
- Widzieli, nie rozmawiali. Do zobaczenia północnico!
- Do zobaczenia…- wyszeptałam i ruszyłam w stronę Eyche.
Szłam dalej z uporem. Mojej wędrówce towarzyszyły arie śpiewających ptaków w koronach drzew, przez które przedostawały się nieliczne promienie słońca. Aż korciło aby wziąć głęboki oddech powietrza i położyć się na polance wśród młodych jelonków. Niczym chochlik przechadzać się, psocić i dzielić owocami leśnymi z wędrowcami i zwierzętami. Nagle zauważyłam jak coś krzewopodobnego wstało. Cofnęłam się o krok. Bynajmniej nie był to psotny daniel czy ukryty łoś. Staruszka z liśćmi we włosach uśmiechnęła się do mnie i wyciągnęła rękę na której były dwie soczyste jeżyny.
- Może chcesz jedną dziecinko?- zapytała i nie czekając na odpowiedź zjadła sama- Co ja niepoprawna. Przecie jesteś duchem! Czegoż szukasz w Eyche?
- Słynnej Myślibory; czarownicy. Ale zgaduję, że to ty.
- O jaka mądra!- zarechotała i usiadła na kamieniu, na którym przed chwilą odpoczywałam.
- Co zrobić abym mogła dostać się do Wyraju?- zapytałam z lekka zniecierpliwiona, z przyzwyczajenia zaczęłam bawić się włosami.
- Ojoj… To raczej nie będzie takie proste dziecinko. Nie jesteś zwykłą zbłąkaną duszą… podobnaś jest do północnicy, ale gdybyś nią była, opuszczałabyś Nawię tylko w nocy, nie pamiętałabyś życia, bo pamiętasz?
Przytaknęłam, a ona uśmiechnęła się z swoimi czarnymi od jeżyn zębami, aby ponownie spochmurnieć.
- Myślę, że w twojej śmierci maczała palce Marzanna… widać to po kolorze powietrza wokół ciebie. Panienka Mrozu raczej się chowa na lato. Ale… Ale wiem kto mógłby ci pomóc! Niejaki Polel, syn Łady, ostatnio coś się tu kręcił z Panienką. Zapewne gra na tym Falku nad jeziorem. Chodź dziecinko ze mną.
Machnęła tylko ręką, że mam iść za nią i poszła na swoich chwiejnych nóżkach w stronę, jak się okazało, raczej stawu niż pokaźnego jeziora pełnego wił i rusałek. Nad brzegiem siedział młodzieniec. Grał spokojnie na flecie, którym wygrywał kierunek wiatru. Powiew lekko zmierzwił jego włosy w kolorze ziemi. Nagle przestał grać i ujrzałam jego zielone oczy.
- A czemuż Myślibora z Eyche odwiedza moje skromne progi? Czyżby przyprowadziła widownię, aby posłuchała mnie i Falisława?- spojrzał na mnie, poczułam się jakby wzrokiem czytał ze mnie jak z otwartej księgi. Przygryzłam wargę, ale młodzieniec zaraz się uśmiechnął- To nie jest zwykły flet. Dzięki niemu potrafię umiejętnie panować nad przyrodą wokół mnie. Oczywiście w granicy mocy bogów. Chcesz spróbować?
Wyciągnął rękę z instrumentem, ale czarownica skarciła go wzrokiem.
- Widzę, że sprawa jest poważna.
- Szukamy twojego brata Polela- powiedziała stanowczym głosem.
- Myśliboro, ale to ja jestem Polel.
Zaraz, zaraz! Przecież to ten głos! To jego słyszałam podczas leżenia na śniegu.
- Ostatnio coś chyba widywałeś się z Marzanną… Chyba że się mylę?
- Nie, nie mylisz się- Polel położył flet na wodzie i wstał- Tą dziewczynę też znam. Miała zostać moją żoną.
Grunt rozwarł się pod moimi nogami. Lekko się zachwiałam, ale zaraz odzyskałam równowagę. Miałam być małżonką Radzima, syna kasztelana z Byrda, którego znałam i kochałam, a nie leśnego bożka!
- Jakim cudem byłam przeznaczona tobie?- zapytałam oburzona ponownie łapiąc równowagę. Chłopak zawahał się, ale zaczął mówić.
- Kiedy się urodziłaś, to znaczy w najmroźniejszej zimie jaką znał lud byrdzki, nie miałaś zbyt wielu… szans. Twoi rodzice prosili, błagali Marzannę, aby cię oszczędziła. Jako że byłem wtedy jej towarzyszem podróży, poprosiłem ją, aby cię oszczędziła. Uważała też, iż powinienem się z kimś związać, więc postawiła warunek twoim rodzicom. Zapomnieli onie z ubiegiem lat o przysiędze i zeswatali cię z synem kasztelana. Kiedy wracałaś, poślizgnęłaś się. Marzanna, mimo że jesteś boginią śmierci, chciała cię odratować, jednak było za późno…
- A jednak to ciebie wtedy słyszałam- dodałam szeptem.
- Więc moja przyjaciółka związała mnie z tobą pośmiertnie…
- Nigdy nie byłam z tobą związana!- krzyknęłam.
Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam ile sił nad rzekę. To było jedyne miejsce, gdzie czułam spokój. Zapłakałam. Zapłakałam ludzkimi łzami nad swoim losem. A więc to w taki sposób Panienka Mrozu bawiła się ludzkim losem! Usiadłam na miejscu swojego upadku. Trzęsłam się i raz po raz pociągałam nosem. Nagle ktoś stanął nade mną i mocno mnie przytulił. Polel mógł zapomnieć o mnie! Ale to nie on zaszczycił mnie swą obecnością.
- Radzim?- zapytałam patrząc się na niego z niedowierzaniem. Dotknęłam jego policzka, aby sprawdzić, czy to nie sen- Co ty tutaj robisz?
- Piękna córka kasztelana Kladska chyba mnie nie polubiła- wykrzywił się w grymasie- Może to dobrze? Tak dawno cię nie widziałem.
Wziął mnie w obięcia i zakręcił.
- Tęskniłam za tobą! Teraz razem możemy udać się do Wyraju.
Zawiał lodowaty wiatr. Ale jak to? Nie powinnam czuć ciepła ani zimna. Radzim też zatrząsł się lekko i rozejrzał się w poszukiwaniu przyczyny chłodu.
- To Marzanna- powiedziałam- Zemsta…
- Co?- uniósł brwi.
Nie odpowiedziałam mu. Wzięłam jego rękę i wskoczyliśmy do najbliższych dwóch drzew. Splątane ze sobą brzózki pochyliły się przed wichrem i w tej pozie zostały. Mróz skuł nas, mnie i Radzima, w tej powłoce. Dwa drzewa połączone ze sobą. Od tamtej pory, miejsce to, jest nawet latem lekko oszronione, ażeby nie wypuścić nas, abyśmy mogli dostać się do Wyraju. Ludzie pewnie plotkowali, że to sprawka ‘złej północnicy’, podobnie jak śmierć Radzima.
A Polel? Polel w swym współczuciu Falisławem wyczarował róże oplatające te dwie pochylone brzózki. Nadal grywa po lasach smutną melodię. O swej prawdziwej ukochanej. O Marzannie.
Hanna Pozarska
Splątani Śmiercią
Zdarzyło się to, gdy miała 16 lat. Była to wigilia Bożego Narodzenia.
Od kiedy pamięta mieszkała tylko z mamą i babcią. Tata zostawił mamę, gdy tylko
dowiedział się o ciąży, więc nie znała ani jego twarzy, ani głosu. Również mama nie
posiadała żadnych jego zdjęć. Ale była silną kobietą, urodziła ją i wychowała jak najlepiej
mogła.
Wigilijny poranek jak w każdym roku zaczynał się od przygotowywania
przeróżnych potraw i ciast. Beatrice wstała o ósmej rano i zeszła jeszcze w piżamie na dół,
by zobaczyć co tak ładnie pachnie. Prosto za zapachem udała się do kuchni.
Mieszkały w niewielkim domku na obrzeżach Newton w stanie Iowa. Był to domek
piętrowy z małym garażem do którego ledwo jej mama parkowała samochód. Ściany
marmurowe, z czarnymi okiennicami i drewnianymi drzwiami. Za domem babcia Beatrice
próbowała zrobić ogródek z najprzeróżniejszymi odcieniami kwiatów, lecz każdy zasiany
kwiat po wyrośnięciu od razu wiądł. Tak więc posadziła parę jabłoni i krzewów. W dolnej
części domu znajdowała się kuchnia z salonem, toaleta oraz schowek. Na górze były
sypialnie oraz łazienka znajdująca się na końcu korytarza. Wchodząc do kuchni ujrzała
krzątającą się mamę w wybrudzonym mąką fartuszku. Zaczęła działać szybciej niż zawsze,
to z piekarnika wydobywał się zapach który obudził dziewczynę.
– Beatrice! Aleś mnie wystraszyła! - spojrzała przepraszająco na mamę i
sięgnęła po czajnik by zagotować wodę na kawę - tylko kawa mogła zbudzić ją do końca.
– Co pieczesz? Nie za wcześnie na to? - spytała siadając przed stołem.
– Ciasto kokosowe. - w całym domu unosił się właśnie ten zapach - zapach
kokosu. - Muszę upiec takich pięć, zostałam poproszona o to przez wielebnego Williamsa. -
wielebny był dość natrętną osobą, jak coś chciał to umiał o to poprosić, ale gdy ktoś chciał
czegoś od niego... Miał to po prostu w głębokim poszanowaniu.
– Pogięło go? - mama spojrzała na nią wzrokiem mówiącym "też tak myślę" i
poszła do schowka.
– Beatrice! Widziałaś gdzieś wiórki kokosowe?!
– Nie!
– Cholera, musiały się skończyć akurat w tej chwili! - krzyknęła i wróciła do
kuchni. - ubieraj się, pójdziesz do sklepu.
– Ale moja kawa. - wskazała na czajnik, który zagrzewał się wieczność.
– Kup sobie po drodze, nie ma czasu na czekanie na tą. - spojrzała groźnie. -
szybko szybko!
– Dobra, już dobra idę. - mama burknęła jeszcze parę słów pod nosem, ale nie
słuchała tego i poszła się szybko ubrać. Wciągnęła pierwsze lepsze jeansy na nogi i starą
bluzę. Nie patrząc nawet w lustro pognała na dół. Mama stała już z pieniędzmi. Zabrała je,
włożyła szybko buty i łapiąc za płaszcz wyszła z domu. Przywitał ją mroźny wiatr.
Wszędzie było pełno śniegu. Przytrzymując pieniądze ustami, założyła szybko płaszcz by
nie zamarznąć. Do najbliższego supermarketu było pół godziny drogi na pieszo. Przeklinała
się w duchu za nie wzięcie słuchawek do telefonu i rękawiczek. Palce zrobiły się całe
czerwone, chodź trzymała je w kieszeni. Słuchawki też by się przydały, nie musiałaby
wymuszać uśmiechu do witających ją sąsiadów.
Hiena prawnicza, pani Saxon jak co roku zaganiała swojego męża do zawieszania
lampek na dachu. W ostatnim roku z niego spadł, a teraz znów to robi. Współczuła mu, a
babcia nawet rozmawiała z nimi o tym. Widocznie nie podziałało. Nagle ujrzała po drugiej
stronie jezdni Thomasa Montgomery. Był rok starszy i przyjechał tu z Arizony trzy lata
temu. Trzymał się na uboczu wraz ze swoim szkicownikiem. Pewnego dnia razem z
przyjaciółmi chcieli zajrzeć do niego. Pierwszy raz wyszedł bez niego z sali. Gdy tylko
Christopher, przyjaciel Beatrice go dotknął od razu odskoczył jak oparzony i nawet nie
chciał wyjawić im dlaczego. Na drugi dzień Christophera nie było w szkole. Odwiedzając
go po zajęciach dowiedzieli się, że ma wysoką gorączkę i biegunkę. Do szkoły wrócił
dopiero po dwóch miesiącach. Od tamtej pory nikt nawet nie myśli o dotknięciu tego
szkicownika, a tym bardziej o zaprzyjaźnieniu się z Thomasem. Uznali go za
niebezpiecznego i dziwnego. Nawet sam jego wygląd odstraszał wszystkich wokoło. Miał
przydługawe, brązowe włosy zasłaniające mu oczy które ujrzała tylko raz. Były całkowicie
czarne. To nie był ciemny odcień niebieskiego, zieleni czy brązu. One były po prostu
czarne. Było coś złowieszczego w tych oczach, ale również pociągającego i jakby czułego.
Był ubrany na czarno, ale nie jak fani metalu czy rocka. Jego ubrania były schludnie i
eleganckie. Nagle odwrócił się w stronę Beatrice i stanął. Przestraszona spuściła wzrok i
przyspieszyła kroku nie patrząc już na niego.
Po chwili doszła do pierwszego supermarketu ale wiórki kokosowe zostały
wykupione. Postanowiła szukać dalej, nawet nie było mowy, że wróci do domu bez nich.
Mama by ją zabiła.
Po drodze wstąpiła po kawę. Gdy upiła łyk od razu zrobiło się cieplej i wróciła chęć
do życia. Ujrzała swoją przyjaciółkę Annę, jak wychodzi ze sklepu zabawkowego z
rodzicami. Pomachała jej. Nie patrząc na nic weszła na jezdnię.
Usłyszała krzyk przyjaciółki.
I stało się...Została potrącona.
Gdy tylko wróciła jej świadomość nie była już w swoim ciele. Słyszała wrzaski,
szlochanie i krzyk Anny. Wpatrywała się w swoje na wpół martwe ciało, leżące na
zaśnieżonej ulicy. Wokoło zgromadziło się wielu ludzi. Anna krzyczała na mężczyznę w
średnim wieku stojącego przy samochodzie, który ją potrącił.
Znów wróciła wzrokiem na swoje ciało. Krew sączyła się z czoła i farbowała blond
loki w jaskrawy czerwień. Pomyślała, że pasowałby taki kolor włosów. W zielonych oczach
widać było pustkę, wyglądały jak oczy lalki. Pozbawione życia i ducha. Gdy tak się
wpatrywała nie czułam niczego, jedynie wielki chłód który nie dość, że owiewał ze
wszystkich stron, to również był jakby w niej.
- Ona nie żyje? - kierowca, a raczej sprawca wypadku podszedł do ciała dygocząc ze
strachu.
- Nie pytaj głupio tylko dzwoń po karetkę! - była jakby dumna z postawy Anny, w
końcu leżało przed nią ciało jej przyjaciółki, ale zamiast rozpaczać i wpadać w panikę jako
jedyna działała.
Po chwili przyjechała karetka, trwało to zaledwie 5 minut ale jej wydawało się
jakby minęła wieczność. Sprawdzili puls i założyli maskę na twarz.
Żyła.
Jak to możliwe, że żyła i była duchem w jednym? Stała przecież przed własnym
ciałem! Może to był sen? Ale to było zbyt realne jak na sen, w końcu czuła ten chłód.
Czegoś takiego nie odczuwa się w śnie. Niczego nie odczuwa się w śnie. Ratownicy
podnieśli ciało i położyli na noszach, po czym przewieźli do karetki. Nie poszła za ciałem,
ujrzała coś dziwnego. Ponury i mroczny Thomas wpatrywał się w nią. Nie, nie w ciało w
karetce, tylko w nią.
Zrobiła krok w jego stronę, a on odwrócił się zdziwiony i zaczął iść w stronę parku
Sunset. Próbowała go dogonić, biegła najszybciej jak mogła.
– Thomas! - krzyczała i biegła. - Wiem, że mnie widzisz! Poczekaj! -
zauważyła, że się wzdrygnął i w końcu stanął. Podbiegła do niego i złapała za ramię
odwracając go przy tym w swoją stronę.
Była w szoku.
Mogła go dotknąć.
- Łapy precz! - wydarł się na nią i odskoczył do tyłu.
- Hey! Poczekaj, przepraszam nie dotknę Cię już. - podniosła ręce do góry
pokazując, że nie ma się zamartwiać.
- Nie mam ochoty z Tobą rozmawiać. - warknął. - Odczep się.
- Chwila! - westchnęła i spróbowała się trochę uspokoić, jeśli rozmowa dalej będzie
tak wyglądać to nic to nie pomoże. - Widzisz i słyszysz mnie jako jedyny i jako jedyny jak
na razie możesz mi pomóc.
- Posłuchaj. - spojrzał w bok jakby nie chciał na nią patrzeć. - To, że jako jedyny
Cię widzę mnie nie obchodzi.
- Jak może Cię to nie obchodzić?! - nerwy puściły, jak on mógł tak beztrosko
ignorować to wszystko. - Wiem, że nie przepadamy za sobą...
- Nie chodzi o to. - przerwał. - Po prostu nie chcę zostać w to wciągnięty, mam
swoje zmartwienia i popatrz ludzie patrzą się na mnie jak na psychicznego dziwaka. -
zmarszczył się. Spojrzała na około, nikt jej nie widział nie dziwne, że tak na niego patrzyli
ale nie obchodziło jej to i tak ma przypisaną plakietkę dziwaka.
- Thomas proszę pomóż mi, a jeśli to zrobisz ja pomogę Tobie. - zgódź się no!
Pomyślała zmęczona już tym wszystkim.
- W jakim sensie mi pomożesz?
- Pomogę Ci znaleźć przyjaciół, sama zostanę jednym z nich jeśli byś chciał. -
podniósł wzrok. Wiedziała, że chciałby mieć kogoś po swojej stronie. - Wiem, że jesteś
normalnym chłopakiem który uwielbia malować. - wskazała na jego szkicownik. - Ale
jesteś nieśmiały prawda? Dlatego ciężko się z Tobą dogadać.
- Nic o mnie nie wiesz. - zaprzeczył. - Jestem całkowicie inny, niż myślisz. Jedynie
zgodzę się z moimi rysunkami, uwielbiam malować ale gdybyś tylko ujrzała co maluję od
razu zraziłabyś się do mnie.
- Może zamiast wnioskować najgorsze i robić ze mnie potwora, pokazałbyś mi
najpierw to, co jest w szkicowniku? - widziała, że pragnie akceptacji której nigdy nie
otrzymał i nie chodziło już o jego pomoc względem niej, chciała na prawdę ujrzeć co tam
skrywa i zaakceptować to jako pierwsza. Może to przez to, że nie żyje i nie może stać się
już nic gorszego. A może przez to, że zawsze pragnęła poznać go i ten mrok. Tą tajemnicę
skrywaną w nim.
- Jesteś tego pewna? - kiwnęła głową na potwierdzenie, nie było już odwrotu.
Thomas pomału wyciągnął szkicownik z teczki, która ochronić miała go przed wilgocią i
mrozem. Przejechał po zamku skupiając się przy tym mocno i nagle zamek się otworzył.
Głuchy łomot spowodował u niej cofnięciem się krok w tył, ale po chwili przybliżyła się by
ujrzeć pierwszą stronę. To było tak, jakby ten szkicownik wołał. Podeszła najbliżej jak tylko
mogła, czuła oddech Thomasa na karku, gdy schyliła się do szkicownika.
– Zadowolona? - usłyszała za sobą cichy pomruk, ale nie zwracała na niego
uwagi.
Patrzała na portret młodej dziewczyny. Leżała na kamiennym stole. Jej ciemne
włosy rozrzucone zostały na wszystkie strony pięknymi falami. Wyglądały jak wzburzone
morze. Za to w oczach miała pustkę. Taką samą jak jej ciało leżące na zaśnieżonej ulicy po
wypadku. Była naga. Po chwili jej wzrok padł na kolejne elementy. Miała wielką dziurę
tam, gdzie powinno być serce, a wylatująca z tej dziury ciecz barwiła każdy kawałeczek
dziewczyny ciała na ciemniejszy odcień. Zdziwiło ją to, że nie czuła żadnej odrazy do tego
rysunku. Był wprost przepiękny. Każda linia namalowana została perfekcyjnie. Wszystko
wyglądało tak żywo, jakby patrzała na zdjęcie, nie rysunek. Thomas odwrócił kartkę i
ujrzała kolejną dziewczynę. Tym razem była żywa. Stała na trybunach i kibicowała drużynie
swojego przyjaciela. Miała przepiękne, blond loki okalające jej trochę za chudą twarz, a
zieleń jej oczu przybrała kolor pięknego szmaragdu. To była Beatrice, kibicowała Benowi
rok temu. Była tam wraz ze wszystkimi przyjaciółmi. Krzyczeli, tańczyli i kibicowali.
Niestety wygrała drużyna przeciwna, ale i tak zrobili wielką imprezę po meczu.
- Ona jest zbyt piękna jak na mnie. - dlaczego to właśnie ją namalował?
- Nieprawda, narysowałem Cię tak jak wyglądałaś tego dnia. - przerzuciła kartkę na
następną stronę.
Znów ona, tym razem leżała na trawie i cieszyła się pierwszymi promieniami letniego
słońca. I kolejny rysunek – była na plaży i moczyła nogi na moście. Było pełno portretów
Beatrice, była zszokowana i spojrzała w końcu na Thomasa.
- Dlaczego jestem na tylu rysunkach? - speszył się i zamknął szkicownik nim
zdążyła przyjrzeć się dokładniej ostatniemu rysunkowi. Leżała tam na zaśnieżonej ulicy z
pustką w oczach. - Pokaż mi ostatni rysunek! - próbowała wyrwać mu szkicownik, ale
trzymał go za mocno, schował go z powrotem do teczki i wzruszył ramionami.
- Po prostu spodobało mi się rysowanie Ciebie, masz niekiedy niesamowity kolor
oczu. - i tyle? Oto całe wyjaśnienie? - I co myślisz o mnie po tym co zobaczyłaś?
- To samo co wcześniej. - widać, że uciął tamten temat. Ale planowała do niego
później powrócić. - Chociaż teraz mogę powiedzieć, że nie dziwię się już dlaczego widzę
cię cały dzień z tym szkicownikiem, przepięknie rysujesz. - Przygryzła dolną wargę i
spostrzegła, że Thomas zaczął patrzeć jej prosto w oczy. - Coś się stało? - spytała głupio,
trochę ją speszył jego wzrok.
- Nic.
- Więc widziałam już twój szkicownik i myślę, że wpłynął na moje zdanie bardziej
pozytywnie, niż negatywnie. - wpatrywała się w każdy szczegół na jego twarzy, w jego
czarne jak węgiel oczy, które błyszczały teraz bardziej niż kiedykolwiek. Zrobiło się jakoś
cieplej, gdy była blisko niego. Ten chłód z wcześniej już tak nie palił. Teraz czuła spokój.
Nagle oprzytomniała, nie stoi tu by wpatrywać się w jego oczy. Stoi tu, bo jest martwa. Tak
jakby.
- Teraz tak mówisz bym Ci pomógł, a potem zostawisz mnie jak inni. - czy jej się
wydawało, czy on na serio myślał, że nikt go nie polubi?
- Jesteś w błędzie Thomas. - westchnęła teatralnie i pomachała mu palcem przed
oczami. - Teraz zapomnij, że się ode mnie uwolnisz, będziesz moim przyjacielem i już!
- Nie żartuj sobie. - skrzywił się lekko, ale zauważyła lekki uśmiech na jego twarzy.
- Oczywiście, że nie żartuję.
- I mam rozumieć, że to nie przez pomoc Tobie tak?
- Thomas na prawdę chcę być Twoją przyjaciółką, a pomoc też mi się przyda.
Inaczej będziesz miał przyjaciółkę – ducha. - zaśmiała się, ale po chwili coś mnie zakuło.
Była duchem, którym nie chciała być. Musiała jak najszybciej znaleźć rozwiązanie na
przywrócenie siebie do życia.
- Beatrice pomogę Ci. - na te słowa czekała! - To znaczy, będę próbował Ci pomóc,
ale nie wiem czy to zadziała.
- Nie ma sprawy, chociaż spróbuj. - nie zastanawiając się nad niczym przytuliła go.
Gdy doszło do dziewczyny co zrobiła, od razu odskoczyła. Thomas był w szoku, ale
próbował to ukryć. Gdyby teraz żyła na pewno oblałaby się rumieńce od stóp do głów. -
Eeee... więc od czego zaczniemy?
- Idziemy do mnie. - odpowiedział dopiero po chwili, gdy otrząsnął się z tego co
zdarzyło się przed chwilą. - mam coś co może pomóc. - kiwnęła na potwierdzenie i ruszyła
żwawym krokiem za Thomasem.
Zszokowana zauważyła, że Thomas mieszka dwa domy dalej od niej. Był to
budynek wielkości jej domu razem z ogródkiem. Dawno temu opuszczony przez starego
choleryka Floriana Lorenza, który nie był już w stanie zajmować się posiadłością, więc jego
córka zabrała go ze sobą do Texasu. A teraz należał do rodziny Thomasa. Beatrice
przystanęła na chwilę by przyjrzeć się dokładnie budowie. Dom był jakby bardziej ponury
niż wyglądał dotychczas. Wszystkie okna zostały zasłonięte zasłonami, a przed domem nie
było ani jednej rośliny. Nawet trawy, co wywołało u dziewczyny lekki dreszczyk, lecz gdy
tylko spojrzała na chłopaka, ten dreszcz od razu jakby wyparował, znów poczuła się
normalnie.
- Twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko, że przyprowadziłeś dziewczynę? - nim
pomyślała, spytała o tak absurdalną rzecz, że od razu skarciła się w myślach. - Przepraszam
głupie pytanie, przecież nie mogą mnie ujrzeć. - odpowiadając na własne pytanie
zmarszczyła brwi i spojrzała na ziemię by nie widział na jej twarzy zmieszania.
- Akurat tu nie trafiłaś z odpowiedzią. - podniosła od razu zdziwiony wzrok na
niego. - Oni też mogą Cię ujrzeć. - odchrząknął i odwrócił wzrok tym razem on ze
zmieszania.
- Co przez to sugerujesz? - spytała zdezorientowana. - Macie jakieś super moce czy
jak?
- Nie powiedział bym, że są to super moce, a raczej przekleństwo. Zresztą chodź
już, bo sąsiedzi zaczynają się mi przyglądać. - Beatrice kiwnęła głową i ruszyła za
Thomasem prosto w stronę nieznanego.
Targały nią dziwne emocje, myślała cały czas nad tym co przed chwilą powiedział.
Był przeklęty? Ale w jakim słowa znaczeniu przeklęty? Tego mogła dowiedzieć się jedynie
przekraczając próg za chłopakiem. I zrobiła to. Była ciekawa tego wszystkiego. Dlaczego to
właśnie ona została potrącona? Dlaczego Thomas ją namalował i to nie raz? I co ją czekało
za drzwiami...
Wchodząc usłyszała wesołe wołanie imienia chłopaka by przyszedł do kuchni. W
środku panował półmrok, nic dziwnego jak wszystkie okna zostały przysłonięte, dopiero
teraz mogła zauważyć jak grube były zasłony, które nie wpuszczały do środka nawet
maleńkiego promienia światła z zewnątrz. Szła prosto za Thomasem aż nie skręcił w lewo,
skąd dobiegało wołanie. To był kobiecy głos i wydobywał się z ust kobiety jedynie parę lat
młodszej od jej mamy. Miała piękne, długie, czarne włosy i wielkie oczy koloru złotego
brązu. Była ubrana w prostą, zwiewną niebieską sukienkę i czarny fartuszek z narysowaną
głową kota o niebieskich oczkach. Wyglądała dość zjawiskowo jak na tak normalny i prosty
ubiór. Gdy zauważyła Beatrice, od razu odstawiła kubek z kawą i podeszła by się przywitać.
- Czyż to nie ta cudowna dziewczyna z Twoich rysunków Thomasie? Ależ ona
śliczna! Nazywam się Emilly Montgomery. - nim dziewczyna zdążyła cokolwiek zrobić,
czy powiedzieć, kobieta podeszła bliżej i przytuliła ją na powitanie. - ale dlaczego? -
kobieta odsunęła się od niej i spojrzała przyglądając się Beatrice od stóp do głów. - Ona nie
żyje?!
- Jest w śpiączce. - poprawił Thomas. - Mamo, Beatrice miała dzisiaj wypadek.
- Mój Boże! Taka młoda... - kobieta spojrzała to na dziewczynę, to na syna i nie
tłumacząc nic sięgnęła po telefon.
- Dzwonisz do taty? - kobieta kiwnęła jedynie głową i wyszła z kuchni.
Zdezorientowana całkowicie tym, co przed chwilą się stało Beatrice spojrzała tylko w
niemym pytaniu na Thomasa. - wszystko Ci wytłumaczę za chwilę, chodź przejdziemy do
salonu. - chłopak skierował rękę w stronę pomieszczenia na przeciwko. Kiwnęła głową i
zrobiła to o co prosił.
- Tak więc o co w tym wszystkim chodzi?! - wybuchła w końcu po pięciu minutach
siedzenia na kanapie. Znów odczuwała chłód. Myślała, że to już minęło, ale znów
powróciło. Przeszywało całe jej ciało, a nawet bolało. Chłód wchodził do jej ciała po czym
stawał się jeszcze bardziej mroźny i zostawał w niej. Miała dość już tego wszystkiego,
chciała jak najszybciej powrócić do ciała, do życia. A najchętniej gdyby ten wypadek nigdy
się nie zdążył, ale nie mogła na to nic poradzić, stało się.
- Mówiłem Ci, że nasza rodzina jest owiana klątwą. Wiec wytłumaczę Ci od
początku o co w tym wszystkim chodzi. - Thomas wpatrywał się w nią z bólem w oczach,
była zdziwiona. - od pokoleń ród Montgomery jest naznaczony klątwą zwaną "Splątaniem
śmiercią". Każdy nasz przodek przechodził przez to samo od wieków, a zaczęło się to przez
nieodwzajemnioną miłość pewnej kobiety do mojego przodka. Była wiedźmą, prawdziwą
wiedźmą. Zakochała się w moim przodku, gdy ten znalazł w końcu swą połówkę - niestety
wiedźmą nie była ów połówką. Przeklęł mojego przodka, by każdy jego następca
powodował miłością śmierć u swej wybranki życiowej i tak się działo. Gdy tylko zakochał
się w dziewczynie ona po jakimś czasie ginęła w najróżniejszych okolicznościach. -
Beatrice słuchała uważnie każdego wypowiedzianego słowa przez Thomasa, ale nie
rozumiała nadal co ma ta historyjka do niej? Przecież zaczęli ze sobą rozmawiać dopiero po
wypadku, a po za tym była pewna, że Thomas nie żywi do niej żadnego uczucia, w końcu
jej nie znał. - tyle, że mężczyźni z naszej rodziny zaczęli praktykować "Magię Śmierci"
czyli Nekromancję. Zaczęli odprawiać rytuały by wskrzeszać swoje wybranki. Niestety ta
technika udaje się jednemu co parę lat. Ostatnim, któremu się to udało jest mój tata. -
dziewczyna dalej nie mogła pojąć o co w tym wszystkim chodzi, dlaczego ona? Aż Thomas
nie wypowiedział ostatnich słów. - Wybacz mi Beatrice myślałem, że ta klątwa Cię nie
dotknie w końcu trzymałem się na uboczu, nawet nie mogłaś podejrzewać, że coś do Ciebie
czuje. - chłopak załamał ręce i z jeszcze większym bólem spojrzał Beatrice w oczy. -
obiecuje, że zrobię wszystko byś nadal żyła, musi się udać! - dziewczyna poczuła wielki
ból, smutek i coś co czuła pierwszy raz w swoim dość krótkim życiu. To było coś nowego,
wypełniającego jej duszę, wydobywało się to prosto z serca, chodź było to dla niej szokiem
w końcu była w śpiączce, lecz czuła to bardzo mocno. To była miłość...
Nim Beatrice mogła powiedzieć cokolwiek, do pomieszczenia wszedł mężczyzna.
Dziewczyna spoglądała to na nieznajomego, to na Thomasa – byli identyczni. Thomas był
młodszym wcieleniem swojego taty. Ten sam kształt twarzy, ten sam kolor włosów, które u
mężczyzny były ścięte i ułożone i kolor oczu.
- Beatrice, poznaj mojego ojca. - mężczyzna podszedł do dziewczyny i z poważną
miną podał jej rękę.
- Nazywam się Samuel Montgomery. Mam nadzieję, że wybaczysz nam to
wszystko. Codziennie prosiłem go, by zostawił Cię w spokoju, ale widocznie miłość była
silniejsza. Teraz wszystko w jego rękach. - dziewczyna wpatrywała się w obu mężczyzn jak
piorunują się wzrokiem. W końcu przerwała to wszystko pani Montgomery i wreszcie
Thomas postanowił zabrać się za przywrócenie Beatrice do jej ciała. Zaprowadził ją do
swojego pokoju, gdzie zaczął wyrzucać z szafki wszystkie potrzebne rzeczy na odprawienie
rytuału wskrzeszenia. Beatrice była pierwszy raz w pokoju chłopaka, a na dodatek w pokoju
chłopaka, do którego zaczęła żywić różne uczucia w tym miłość. Przyglądała mu się coraz
bardziej, pragnęła by znów na nią spojrzał, by ją dotknął. Gdyby była żywa, zarumieniłaby
się przy każdym jego spojrzeniu, teraz jedynie mogła szybko odwrócić wzrok, by nie ujrzał
tego co w niej się działo. By nie mógł przejrzeć jej na wylot i zauważyć, że i ona się w nim
zakochała. Chodź znali się tak krótko, a rozmawiali jeszcze krócej miał coś w sobie co ją
przyciągało do niego.
W końcu, gdy znalazł już wszystkie potrzebne składniki, od razu udali się do
szpitala, gdzie leżało jej na wpół martwe ciało. Gdy Beatrice ujrzała siebie leżącą w wielkiej
białej sali, pozbawioną kolorów na twarzy, wyglądającą jak trup. Zimno kolejny raz
zawitało w niej, lecz tym razem nie tak lodowate jak dotychczas. Rozpromienione uczucie
miłości, topiło lód w niej. Thomas przyciągnął łóżko dodatkowe i ułożył narzędzia na nim.
Leżał tam tygiel do spalań, sztylet, pochodnia, dzwonek, żywica i węgiel drzewny.
- Pierwsza czynność to odpędzenie zbędnych mocy dymem. W tygielku należy
zapalić żywicę i węgiel drzewny, obejść pomieszczenie poruszając tygielkiem aby dym się
rozproszył. - oświadczył i kazał jej zadzwonić dzwonkiem, gdy przeszedł przez salę w
której leżała, a on wziął sztylet do ręki. Stanął twarzą na zachód, z rytualnym sztyletem w
ręku i przemówił.
- Un re-a an Ptah, uau netu, uau netu, aru re-a an neter nut-a. I arefm Djewhty, meh
aper em heka, uau netu, uau netu, en Suti sau re-a. Khesef-tu Tem uten-nef senef sai set. Un
re-a, apu re-a an Shu em nut-ef tui ent baat en pet enti ap-nef re en neteru am-es. Nuk
Sekhet! Hems-a her kes amt urt aat ent pet. Nuk Sakhu! Urt her-ab baiu Annu. Ar heka neb
t'etet neb t'etu er-a sut, aha neteru er-sen paut neteru temtiu. - Sztyletem narysował pionową
linię w powietrzu płynnym ruchem w dół. Po czym wypowiedział kolejne słowa:
- Qebhsennuf! - obrócił się na południe i narysował pionową linię w powietrzu.
- Amset! - obrócił się na wschód powtarzając czynność.
- Tuamutef! - tym razem obracając się na północ rysował linię od góry do dołu.
- Hapi! - tłumaczył Beatrice, że wypowiedziane słowa przez niego znaczyły - Ja
jestem płomieniem, który świeci i otwiera wieczność. Kazał jej zadzwonić znów
dzwonkiem i odkładając sztylet chwycił za pochodnię. Unosząc ją płomień oświetlając
dziewczyny martwe ciało otworzył jej usta i wniknął w głąb.
- Teraz musimy czekać.
- Powinnam jakoś inaczej się czuć?
- Nie, jedynie wrócisz do ciała.
- To było jak czekanie na niemożliwe. Mijały kolejne godziny, a dziewczyna nadal
nie wracała do ciała. Już dawno pogodziła się z tym wszystkim. Pisana jej była śmierć przez
miłość Thomasa do niej i wzajemnie, ale nadal nie powiedziała mu, że go kocha. To musiało
zaczekać, chciała pierw sprawdzić czy czasem los nie uśmiechnie się jednak do niej i nie
przywróci jej do życia. Lecz kolejne godziny bez choćby iskierki nadziei na powrót mijały.
Powrót do życia był znikomy, widziała to nawet w oczach Thomasa. To był koniec, teraz
mogli jedynie czekać, aż odłączą jej ciało od wszelkich aparatur do których była przypięta i
umrze całkowicie. Zastanawiała się, czy nadal będzie mogła być chodź w takiej formie przy
Thomasie? Czy nadal będzie mogła odczuwać miłość do niego, poczuć jego dotyk? W
końcu był Nekromantą, miał moc która nadal dziwiła dziewczynę. Dopiero teraz ujrzała
dziwną magiczną poświatę wydobywającą się z ciała chłopaka. To wyglądało jak promienie
słońca zmieszane z mgłą. Było piękne, fascynowało to dziewczynę.
Do sali nagle weszła jej matka, Thomas zaskoczony puścił jej rękę i odsunął się.
- Witam pani Stine, będę już szedł. - Thomas już prawie wychodził, lecz został
cofnięty słowami jej matki.
- Poczekaj! Jesteś jej przyjacielem? Znałeś moją córkę? Proszę zostań. -
dziewczyna całkowicie zapomniała przez to wszystko o swojej matce. Teraz miała wyrzuty
sumienia, że nawet do niej nie zajrzała. Jej mama wyglądała strasznie. Jej piękne sowie
oczy zostały przygaszone i zwężone. Włosy spięte w pośpiechu i zwykłe szare ciuchy,
których nigdy nie ubierała bo kochała żywe kolory. Wyglądała gorzej od swojej córki
lezącej na szpitalnym łóżku. Beatrice poczuła smutek i ból, gdy patrzyła na swoją
wykończoną mamę.
- Proszę pociesz ją jakoś, powiedz jej, że ją kocham! - dziewczyna próbowała
dotknąć swojej mamy, ale nie udawało jej się to, nie mogła zrobić niczego.
- Myślę, że pani córka chciałaby zobaczyć panią teraz uśmiechniętą. Myślę, że
słyszy wszystko i chciałaby pewnie przekazać pani, jak bardzo panią kocha. - na ustach jej
matki zagościł jeszcze większy smutek.
- To ja ją wysłałam dzisiaj do sklepu, gdybym tego nie zrobiła... - kobieta zaczęła
płakać, a w sercu Beatrice rozprzestrzeniał się jeszcze większy ból.
- Mamo ja jeszcze żyję! Mamo nie płacz! - krzyczała, ale to nic nie dało, nikt nie
mógł jej usłyszeć oprócz Thomasa.
- Nagle urządzenie podłączone do jej klatki piersiowej zapiszczało i włączyło
alarm. Do pokoju wbiegły dwie pielęgniarki i lekarz. Kazali wyjść jej mamie i Thomasowi i
zamknęli przed nimi drzwi. Kobieta rozpłakała się jeszcze bardziej, a Thomas był
wstrząśnięty. Beatrice została przy swoim ciele. Musiała pożegnać się ze sobą nim odejdzie
gdzieś, gdzie czekało na nią przeznaczenie. To był koniec, lekarz nie dawał rady przywrócić
jej życia. Patrzyła jak jej ciało oddaje ostatnie tchnienie i lodowate powietrze pochłania jej
ducha. Umarła. Pielęgniarki zaczęły wyłączać całą aparaturę i zdejmować kable z jej
martwego ciała. Beatrice wyszła z sali i nie patrząc jak jej mama kona w rozpaczy utraty
jedynej córki zaczęła iść w kierunku wyjścia. Po chwili już biegła, nie mogła tego słyszeć,
słyszeć płaczu i krzyków jej matki. Gdy znalazła się na zewnątrz ujrzała coś dziwnego.
Ujrzała ludzi, a raczej dusze takie jak ona. Chodziły po chodniku jak gdyby nigdy nic, nie
zauważani przez ludzi. Ludzie wprost przechodzili przez dusze nie zdając sobie z tego
sprawy. Czy tak wygląda śmierć? Nadal jesteś tym kim byłeś, ale nikt Cię nie widzi?
Błąkasz się po świecie niezauważalny?
- A gdzie niebo, albo piekło? - spytała zdziwiona.
- Nie ma czegoś takiego jak niebo i piekło, to wymysł ludzi. - usłyszała za sobą
piękny i znajomy głos. Chciała go słuchać przez resztę życia, a raczej śmierci. To był głos
jej ukochanego, a zarazem mordercy. To on spowodował jej śmierć, ale i wywołał u niej
miłość której nigdy nie czuła. Odwróciła się i ujrzała uśmiechniętego Thomasa.
- Nadal mnie widzisz? - przytaknął.
- Sam jestem w szoku, nie powinienem Cię widzieć. - podszedł na tyle blisko by jej
dotknąć. - tak jak nie powinienem móc Cię dotknąć. A jednak mogę to zrobić. - Beatrice
była zszokowana, mogła nadal czuć dotyk ukochanego, chodź nie żyła.
- Thomas muszę Ci coś powiedzieć... - próbowała powiedzieć jak bardzo go kocha i
niesamowite jest to, że może go dotknąć. Ale to Thomas wykonał pierwszy krok
powodując, że nie mogła dokończyć tego zdania. Pociągnął ją w stronę ciemnego zaułku,
gdzie nikt nie mógł ich ujrzeć i pocałował namiętnie.
- Wiesz, że właśnie pocałowałeś ducha? - wyszeptała zaczarowana mocą pocałunku.
- To czy jesteś żywa, czy martwa nie obchodzi mnie, bo i tak będę Cię kochał.
Śmierć wyglądała dla niej jak początek nowego życia, mogła być zarówno z
żywymi jak i duszami błąkającymi się po całym świecie. Nie było ani nieba, gdzie mogłaby
wesoło skakać po chmurkach z aniołkami, jak to ludzie myśleli, czy piekła gdzie
przeżywałaby najgorsze męczarnie.
Od Gosi
Dawno legenda to, o pewnej rusałce...
Historia zaczyna się, gdy dziewczyna jeszcze żyła, a miała 18 lat, które spędziła w domu. Za każdym razem gdy chciała wyjść, rodzice jej mówili, że świat jest podły, zły i zepsuty. Więc Lilia- bo tak się nazywała- spędzała całe wieczory wzdychając przy oknie. W dniu jej osiemnastych urodzin postanowiła uciec. W nocy, kiedy wszyscy poszli spać, zrobiła linę z prześcieradła i pierzyny. Otworzyła okno i zablokowała je, by nie trzaskało. Linę przywiązała do łóżka i zeszła na ziemię.
Zwiedzając miasto XVIII wiecznego polskiego miasta spotkała pewnego szlachcica, tylko o 2 lata od niej starszego. Pokochała go, jednak nie mówiła mu o tym, i spędziła z nim całą noc. Od tego czasu wymykała się codziennie. Po miesiącu szlachcic i Lilia wyznali sobie miłość. Kochankowie zaczęli planować ucieczkę dziewczyny. Wszystko już mieli zaplanowane... ślub, ucieczkę, pracę... wszystko... Obydwoje musieli zbiec.
Minął kolejny miesiąc i nastała ich Wielka Noc. Chłopak -Filip- czekał już pod jej oknem. Gdy tylko zeszła, złapał ją w objęcia i zaprowadził do karocy, którą wykradł rodzicom. Chłopak jednak zamiast kierować się do granicy miasta, pojechał nad jezioro. Wtedy przyklęknął i wyciągnął śliczny pierścionek, z dużym szafirem, w świetle księżyca wyglądał jak rozgwieżdżone niebo. Nie zdążył nawet się zapytać o rękę młodej damy, gdyż ta rzuciła mu się na szyję. "Tak" -brzmiała jej odpowiedź. Złożył na jej ustach pierwszy pocałunek a potem płakali ze wzruszenia w swoich objęciach.Od teraz mieli być zawsze razem...
Filip jednak otworzył oczy i zauważył, ludzi za Lilią, była to jej rodzina. Pocałował ją w czoło. "Kocham Cię, przepraszam, że się nie udało" -dziewczyna spojrzała na niego, nie wiedząc o co chodzi-"A teraz uciekaj i pamiętaj, Kocham Cię". Wypuścił dziewczynę z objęć. Kochała go, więc jak mogła go nie posłuchać? Zaczęła biec ile sił w nogach, uciekając do pobliskiego lasu. Jej bart chciał za nią pobiec, jednak szlachcic go powstrzymał. "Nie dostaniecie jej. Teraz jest wolna." -były to jego ostatnie słowa. Rodzina szukała dziewczyny w lesie, jednak nie potrafiła jej znaleźć. Nad ranem Lilia wróciła do miejsca, gdzie miała nadzieję, nadal będzie jej ukochany. Niestety, zastała tylko jego ciało w kałuży krwi. Obok leżał zakrwawiony nóż, dziewczyna w rozpaczy podbiegła do ciała ukochanego. "Też Cię kocham" - i chwyciła rękojeść noża, chcąc dołączyć do ukochanego po drugiej stronie. Uścisnęła jego zlodowaciałą dłoń i szepcząc "Na zawsze razem" pchnęła nóż, który przebił jej serce.
Niestety, dla samobójców nie ma miejsca po drugiej stronie. Od tamtej chwili nawiedza las i jezioro jako rusałka. Pomściła swojego ukochanego zbawiając do siebie swojego brata i zabijając go w szaleńczym tańcu. Nigdy nie zapomni Filipa. Jej rodzice mieli rację, świat jest okropny, ale nie powiedzieli jej, że oni są gorsi.
Julia Kulhaj .
Zamykam oczy
Pustkę obserwuję ,
Wiem , że to śmierć mnie zabiera ,
Ja to czuję .
Wiem , że wiruje ,
W pustce ciemnej ,
Lecę bez skrzydeł ,
Ja to czuję .
Wiem , że rodzinę,
Spotkam w przyszłości ,
To myśl mnie kłuje ,
Ja to czuję .
Życie było ciężkie ,
Śmierć bezbolesna,
W życie swe pluję ,
Ja to czuję .
Być może w innym świecie ,
Żyć mi lepiej będzie ,
Gdzie bez zastrzeżeń,
Chodzić będę wszędzie .
Ty to wiesz ,
Ona to w sobie tłumi ,
Oni się kłócą,
Ja to czuję ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz