czwartek, 26 maja 2016

Hipogryfy

Hipogryfy to stworzenia zrodzone ze związku klaczy i gryfa, który jest już „hybrydą” lwa i orła. Ponoć sam Karol Wielki traktował hipogryfy jako swoje rumaki, a miało to miejsce na przełomie VIII i IX wieku. Jak łatwo się domyślić, późniejsi autorzy dzieł o jego przygodach dodali całkiem sporo od siebie, gdyż hipogryf „narodził się” epickim poemacie „Orland Szalony” autorstwa Ludovica Ariosta około 1516 roku. A miała być to kronika o wyprawie kilku rycerzy Karola Wielkiego…
 
Warto zaznaczyć, że hipogryfy uważane były za jak najbardziej prawdziwe, ale jednocześnie rzadkie stworzenia. Podobnie do gryfów mają one orle głowy i szpony na przednich lwich łapach, pierzaste skrzydła i koński zad. Dzięki dobrej opiece i szkoleniu dokonanym przez maga Atlanta hipogryfy potrafiły nie tylko szybko latać, ale również wznosić się wyżej od innego ptactwa, a kiedy jeździec zapragnął szybko wylądować to opadały niemalże z prędkością światła. Jednakże ta ostatnia cecha tych cudownych stworzeń budziła niepokój u walecznych rycerzy Karola Wielkiego. Ale czymże jest niewielki strach skoro można w okamgnieniu przemierzyć cały świat?
 
Najciekawszy jest jednak charakter hipogryfów, ponieważ są to stworzenia nie tylko pomysłowe, ale również skore do płatania figli. Repertuar żartów zawiera między innymi nieoczekiwanie zrywanie się do lotu kiedy nieświadomy niczego śmiertelnik stara się go dosiąść, straszenie szybkim lądowaniem i zapewne o wiele, wiele więcej. Kiedy jednak hipogryf i jego jeździec „dotrą się” stają się niemal jednością, jak to miało miejsce w przypadku rycerza Rogera i jego wierzchowca. O ich przygodach można pisać godzinami, ale ja się skupię na jednej z nich kiedy to trafiają na morskiego potwora, który uprowadził niewiastę imieniem Angelique. Na widok orlich skrzydeł bestia porzuciła bezbronną kobiecinę w nadziei, że hipogryf zaspokoi jego niemały głód. W ostatniej chwili jednak hipogryf zwinnie i sprytnie zmienił trajektorię lotu, a sam jeździec unieszkodliwił morską bestyjkę przy użyciu oślepiającego blasku swej tarczy. I tak oto Rogero i Angelique odlatują dalej w świat poszukując przygód. 
 
 
„Polowanie na zwierzęta”
 
W średniowiecznej Europie modne było nie tylko polowanie na czarownice, ale również na zwierzęta. Do głównych oskarżonych zaliczyć należy nie tylko zwierzęta domowe, ale również ślimaki, pijawki, szarańcze, gołębie, trzodę chlewną, a nawet muchy i gąsienice. Lista ta jest niemal nieskończenie długa. A za co były sądzone, torturowane, skazywane a niekiedy nawet uśmiercane? Do najpopularniejszych nadużyć czy wykroczeń zaliczyć należy zniszczenie mienia i morderstwo! Nie jest to żart, gdyż odnaleziono doskonale zachowane akta sądowe od IX stulecia wzwyż.
Jeśli sądzone były owady to głównym zarzutem było niszczenie plonów. Rozprawa przebiegała w sposób następujący: łapano jednego winnego (bo przecież nie dało się uwięzić i doprowadzić pod sąd całej chmary szarańczy), oczywiście przydzielano adwokata z urzędu i sądzono tak jak całe stado. Jeśli oskarżonemu owadowi udowodniono winę to całe stado otrzymywało nakaz opuszczenia miasta. Jak nietrudno się domyślić taki scenariusz prędzej czy później i tak by nastąpił.
 
Nieco inaczej wyglądała sprawa większych zwierząt. Te podobnie jak ludzi chwytano, zamykano w klatkach/więzieniach i torturowano, aby uzyskać wiarygodne zeznania. Wiadomym jest, że żadne zwierzę, nawet jeśli jest winne to nie przyzna się do dokonania zarzucanego czynu, ale sami sędziowie wychodzili z założenia, że w każdym procesie muszą być dopełnione wszystkie formalności. Tak po prawdzie to było lepiej nie przyznać się do winy, gdyż wtedy zapadały z reguły niższe wyroki. Jeśli adwokat nie był zadowolony z wyroku mógł oczywiście złożyć apelację do sądu wyższej instancji. Tak też miało to miejsce w przypadku pewnego osła i świni. Nowy sędzia ponownie rozpatrzył sprawę i zmienił wyrok ze stryczka na… puknięcie w łeb.
 
- Frey

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

statystyka