poniedziałek, 31 października 2016

Praca konkursowa



Autor: Kirea

Po zamknięciu bajki



Witaj! Słyszałeś kiedyś o baśniach braci Grimm? Jeśli nie, to wiedz że wszystkie kończą się dobrze. Bohaterom opowiadania pędzą na pomoc zwierzęta, czarodziejki, a nawet wróżki. Wszystko ładnie wszystko pięknie ale ... co się tak właściwie dzieje po zamknięciu ostatniej strony przykładowego „Kopciuszka” czy „Jasia i Małgosi”? Ciekawe, prawda?



Pogoda była paskudna. Lało jak z cebra, a do tego wiał porywisty wiatr który od razu połamał mi parasolkę. Wracałam właśnie do domu prosto ze szkoły. A pogoda jasno odzwierciedlała moje myśli. Byłam szkolnym wyrzutkiem, który codziennie był prześladowany. Przemoc fizyczna i jeszcze bardziej dokuczliwa psychiczna. Wyśmiewano się ze mnie, z mojej siostry która trafiła do poprawczaka i z mojego wyglądu. Jedyną rozrywką dla mnie było rysowanie. Kochałam malować od zawsze. Jednakże moje rysunki z czasem stawały się coraz bardziej mroczne, tak jak moje myśli.

Przechodziłam właśnie mostem i przystanęłam by spojrzeć na wartko płynącą wodę. Zawsze jak wracałam z siostrą to zatrzymywałyśmy się i wrzucałyśmy do wody patyki żeby sprawdzić który pierwszy wypłynie. Ze smutkiem poszłam po patyk, który po chwili pomknął ku rwącej wodzie. Nie zauważyłam nawet że w ślad za nim pomknęły łzy wraz z myślą „chciałabym się od tego uwolnić”. Potem mogłam żałować tej myśli.

Szurając nogami przeszłam na drugą stronę mostu i wskoczyłam na barierkę by zobaczyć wypływający patyk. Zapomniałam o deszczu, o tym że barierka może być śliska i o reszcie ważnych spraw... i spadłam do lodowatej wody. Nie miałam nawet siły by wypłynąć na powierzchnię, zresztą nie umiałam pływać. A plecak ciągnął mnie do dna. W końcu uderzyłam o dno, a kiedy otworzyłam oczy to leżałam na leśnej polance. Rozejrzałam się po okolicy. Na środku stała waląca się chatka do której podeszłam. Lekko kręciło mi się w głowie. Wtoczyłam się do chatki i półprzytomnie spytałam „czy jest tu ktoś”. Nikogo nie było, a dom najwyraźniej nie był od dłuższego czasu odwiedzany. Jedynymi mieszkańcami były pająki. Oparłam się ostrożnie o ścianę, a ta nie wytrzymała mojego ciężaru. Poleciałam wraz z nią, a piernik z którego był wykonany dom złączył się nad moją głową. Bardzo szybko się wygrzebałam z ciasteczkowego więzienia i tym razem uważniej przyjrzałam się chatce. Ścianka z piernika, firanki z waty cukrowej, lukrowa zastawa, czekolada w kształcie wazonów, a w nich marcepanowe kwiaty. Podeszłam bliżej nie wierząc własnym oczom. Przemierzyłam całe pomieszczenie a na końcu stanęłam przy stole i oniemiałam. W tym miejscu podłogę i ściany pokrywały ciemne plamy po których uporczywie chodziły muchy. Tego miejsca nie było widać kiedy wchodziło się do środka. Na środku stała wielka misa, a w niej spoczywały szkielety, które teraz szczerzyły się w upiornym uśmiechu, patrząc pustymi oczodołami wprost na mnie. Cofnęłam się przerażona i piernikowa podłoga nie wytrzymała. Upadając złapałam się drzwiczek pieca które się wyłamały ukazując mi los właścicielki tego domu. Jak najszybciej opuściłam to miejsce i biegłam głęboko w las, bojąc odwrócić się za siebie.



W końcu wyczerpana biegiem usiadłam. Odetchnęłam ciepłym powietrzem i dopiero teraz zobaczyłam że obok mnie leży niewielki pakunek z pięknie wykonanym lustrem na czele.

„Ciekawe czyje to?” spytałam sama siebie.



Zaszczycę Cię mą mową

Ma pani jest królową,

Podróżuje ową ścieżką,

W świecie zwą ją Śnieżką



Szybko spojrzałam za głosem i się nie myliłam. Lusterko właśnie przemówiło. Chciałam błysnąć czymś inteligentnym, ale moją jedyną reakcją było otwarcie ust z wrażenia i zapewne głupkowaty wytrzeszcz oczu. A lusterko tymczasem kontynuowało.



Ma pani teraz oszalała

Wyruszę w świat, tak mawiała,

Pędzi dniami i nocami

Mroczniejszymi ścieżynami.

Straszna klątwa na niej siadła,

Z człowieczeństwa okradła

Śnieżka w pościgu nie ustaje,

Na cudze życia ciągle nastaje.

Piękniejsze od siebie zabija,

Prawu zgrabnie się wywija.

Uciekaj nim jej wzrok Cię dopadnie

I znowu dziewczyna w szał wpadnie.



Lusterko najwyraźniej powiedziało co chciało powiedzieć, bo więcej się do mnie nie chciało odezwać. A mi nie pozostało nic więcej niż posłuchać rady. W zaskakującym tempie mimo zmęczenia ewakuowałam się byle dalej przed siebie. Szłam i szłam, a podczas mej wędrówki słońce zmieniało położenie aż w końcu zaczęło chylić się ku upadkowi. I w momencie kiedy tarcza słońca była pomarańczowa natrafiłam na kolejną chatkę. Drzwi otworzyła mi staruszka która pomyliła mnie z czerwonym kapturkiem. Zanim weszłam sprawdziłam czy babcia nie jest przypadkiem wilkiem ale wszystko było w porządku. Mieszkanie było jak najbardziej babcine. W środku walały się babcine kłębki wełny, pachniało babcinymi ciastkami, a na środku dumnie leżała skóra z wilka. Uroczo. Babcia poczęstowała mnie swoimi wypiekami. Zjadałam właśnie trzecią babeczkę kiedy do domu wtoczyło się coś. Babcia z zadziwiającą prędkością rzuciła się błotnistej masie na ratunek, po drodze zgarniając mnie i wkrótce przywitała nas ciepła woda w balii a po szybkiej kąpieli obok mnie próbowała się ogrzać przy kominku dziewczyna. Była średniego wzrostu, jej drobną twarzyczkę z jadowicie zielonymi oczami okalały brązowe włosy, które pod wpływem wilgoci skręciły się w loki. Znakiem rozpoznawczym owej dziewczyny była czerwona peleryna która zawsze jej towarzyszyła. Z rozmowy jaka toczyła się między dwiema kobietami wywnioskowałam że Czerwony Kapturek często wraca do domu w takim stanie, a zawdzięcza to jednemu z synów krawca który miał w szachu cały rynek spożywczy na czele z mocnymi trunkami i innymi podejrzanymi substancjami. Korzystając z pierwszej możliwej okazji dowiedziałam się czegoś o sobie. Nie byłam pierwszą osobą która trafiła do tego lasu. A jedyną osobą jaka może mi pomóc jest wróżka od Kopciuszka. Jednak droga do niej prowadzi przez wąską ścieżkę którą łatwo można przeoczyć, dlatego Czerwony Kapturek doprowadzi mnie do niej. Nie ma to jak iść z naćpaną dziewczyną jako przewodnikiem.



Rankiem mój pobyt tutaj dobiegł już końca. Pożegnałam się z babcią, która na drogę wręczyła mi kosz pełen wypieków i ruszyłam z Czerwonym Kapturkiem na poszukiwanie ścieżki.

-Pamiętaj -ostrzegał mnie Czerwony Kapturek - masz cały czas iść ścieżką. Nie wolno ci z niej zejść nawet na krok.



Ścieżka faktycznie nie była widoczna. Idąc przez nią podziwiałam całe bogactwo barw przydrożnych kwiatów. Leśne jagody kusiły swoimi owocami, a las tętnił życiem wesoło śpiewających ptaków. Trudno uwierzyć że mamy już listopad. W całej tej sprawie nikogo nie powinno zdziwić że na drodze spotkałam nieprzytomną postać. Leżała dwa metry ode mnie więc do niej podeszłam. Normalnie bym zadzwoniła na karetkę ale nie było tu zasięgu. Gdy się zbliżyłam, ranna kobieta na mnie spojrzała. Kiedy zwróciła twarz w moją stronę, z wrażenia aż się zatrzymałam. Miała pociętą całą twarz, a najbardziej pokiereszowane były policzki, a raczej to co z nich zostało.

-Jest tu ktoś? -spytała z nadzieją. Zapomniałam dodać że miała coś nie tak z oczami.



I właśnie w tym momencie powinnam była udzielić jej pomocy, spytać czy czegoś nie potrzeba, ale uciekłam znowu na ścieżkę, której nie ma. Dosłownie znikła, pozostawiając mnie samą w lesie, w którym wszystko może się zdarzyć. Wyskakuje zza drzewa i zderzam się z kimś. Obie lądujemy na ziemi w akompaniamencie trzasków gałęzi i w przypadku obcej z wyjątkowo barwnymi przekleństwami. Zrywam się od razu żeby uciekać dalej ale nieznajoma chwyta mnie za nogę, a ja lecę zaliczyć bliskie spotkanie twarzą w ziemię. Wyplułam spory kawałek gruntu i obejrzałam się za siebie. I pomyślałam że gorzej być nie może. Spoglądały na mnie oczy, dość wrogo nastawione. Należały do dziewczyny z kruczoczarnymi włosami, wyraźnie czerwonymi ustami, oraz śnieżnobiałą skórą.

-Może ciasteczko? -spytałam



Zadziwiające jak domowej roboty babeczki mogą zażegnać spory. Właśnie sobie siedziałam na pikniku z królewną Śnieżką. Mało tego, otrzymałam od niej autograf. Nikt w domu mi nie uwierzy.

Śnieżka była na tyle miła że nie komentowała mojego niecodziennego wyglądu i ubabranej ziemią twarzy. Mało tego, w podzięce za poczęstunek odprowadziła mnie do miasta. A ja udawałam że nie widziałam jej ubrudzonych krwią ubrań... Zresztą i tak udało jej się mnie zgubić po niecałych pięciu minutach.



Miasto było wspaniałe. Ulica była zarezerwowana dla karet. Szyldy gospód zachęcały do odpoczynku. W dodatku miasto stroiło się na bal. W całej tej okazałości poszłam na obiad, bo mój żołądek domagał się jedzenie. Do moich nóg zaczął łasić się kot, więc rzuciłam mu na odczepnego kawałek jedzenia. Kot popatrzył na mnie i po chwili spytał mnie czy czegoś potrzebuje.

- I co jeszcze? -spytałam patrząc na niego -Jesteś może kotem w butach?

-Oczywiście. -burknął kocur

-To gdzie w takim razie jest twój pan?

-Odszedłem od niego dawno temu. Nie jest mi już potrzebny. Za to ty wyglądasz mi na zagubioną osóbke. Jeśli zechcesz to mogę posłużyć ci za przewodnika.

Mój nowy przewodnik zaprowadził mnie do porządnej gospody. Właściciele tam byli bardzo mili. Gdy usłyszeli moją historie pozwolili mi spędzić noc w ciepłym pokoju. Pozwolili mi nawet skorzystać z łazienki i wziąć odprężającą kąpiel. Wzięłam ją bardzo poważnie. W końcu nie znam wiele osób które usłyszały od kota że powinny się wykąpać.

Nastał ranek a my ruszyliśmy na poszukiwanie wróżki Kopciuszka. Szliśmy przez miasto. Zeszliśmy w boczną ulicę a potem ruszyliśmy długim traktem do obszernego budynku. Weszliśmy wejściem dla ViPów by uniknąć stania w kolejce. Cóż... tego się nie spodziewałam. Otóż po wejściu do budynku chciałabym ujrzeć bajkowe królestwo. I możliwie jak najszybciej wróżkę. Ale możność zobaczenia takiego widoku została mi uniemożliwiona. Ciężko jest coś zobaczyć przez czarny worek który ktoś może wsadzić ci na głowę. Jeszcze trudniejsza jest tylko próba zdjęcia takiej ozdoby kiedy masz związane ręce. Usłyszałam w tle pomiałkiwanie mojego byłego przewodnika, potem to że zaczął targować się o cenę a potem ... cóż. Wylądowałam na targu niewolników. Niestety po drugiej stronie.

Zostałam sprzedana. Jednak jest to mało ważny fakt. Mój właściciel zabrał mnie do domu. Znaczy się miał mnie zabrać do domu. Po drodze zahaczyliśmy o knajpkę „Stoliczku nakryj się”. Mój niedoszły właściciel postanowił oblać interes. Szło mu całkiem dobrze a ja go dopingowałam z całego serca. Wkrótce mogłam bez strachu go zostawić i ruszyć w świat by poszukać wróżkę. Kiedy tak sobie szłam ulicą potknęłam się i wpadłam na człowieka który właśnie wiązał sobie buta. Walczyłam do końca i nawet próbowałam się czegoś złapać. Niestety nitki których się złapałam nie wytrzymały ciężaru mojego ciała. W tym momencie przetoczył się po mieście straszliwy krzyk, wściekły nieznajomy pan którego cechą charakterystyczną były rogi, i czarne oczy... to chyba on przeniósł mnie na w okolice opuszczonego zamku. Zamek był ... zamkowaty. I oplatały go szczątki spalonych cierni które zaczęły powoli odrastać. Słyszałam coś takiego a nie widząc innej możliwości (w końcu okolica była pusta) weszłam za mury zamku. Wyglądał trochę strasznie. Mając nadzieję że w najwyższej wieży kogoś znajdę ruszyłam przed siebie. Oczywiście znalazłam śpiącego chłopaka. Nie bardzo chciał się obudzić więc użyłam znanego powszechnie sposobu.Trochę się wstydziłam. W końcu nie znałam chłopaka i nie wiedziałam jak może zareagować. No ale trochę mi się spieszyło i nie chciałam być dłużej w tym porąbanym świecie. Zbliżyłam się do boku łóżka, pochyliłam się i z łatwością wprawionym już ruchem przewróciłam łózko. Mój rówieśnik z głośnym pacnięciem wylądował na posadzce. Prychnęłam. Ludzie mogą być zaczarowani i spać sobie wiekami. Ale walnięcie w podłogę postawi na nogi 99,99% populacji.

Jak przewidziałam chłopak zerwał się na nogi i z krzykiem zwrócił się do mnie.

-Pali się -powiedziałam na odczepnego -musimy się szybko dostać do wróżki.

Minęło długich pięć sekund nim chłopak wrzeszcząc rzucił się do ucieczki. Po drodze minął mnie, regał z książkami i potrącił stojak z dopiero co zapalonymi świecami. Świece? Kto zapala świece obok książek. W każdym razie moje słowa się sprawdziły i należało przystąpić do ewakuacji.

- Kim jesteś?

-Nazywam się Inga -odpowiedziałam królewiczowi.

- A ja jestem Patryk Felicjan III

- Ok. Będę ci mówiła Felek.

Chciałabym powiedzieć że Felek doprowadził mnie do wróżki ale nie. Chłopak kompletnie się nie orientował w terenie. Przy pierwszej okazji zwiał z trupą aktorską. Ukradł nawet moją bransoletkę z automatu!

Na miejsce trafiłam dzięki niejakiemu Szewczykowi. Biedaczek. Nie mógł się pokazać w domu bo żona go biła.

Wróżka była ubrana w przepiękną białą suknie. Miała srebrne dodatki i różne bajery mało dla mnie ważne. Aha. I miała na twarzy ostry makijaż. Problem w tym że twarz miała tak pomarszczoną że makijaż wyglądał groteskowo.

- Witaj moje dziecko - powiedziała z uśmiechem.

-Babcia? -spytałam z nadzieją. Wróżka zamrugała kilka razy - nieważne. Możesz mnie przenieść z powrotem? -zmieniłam temat.

-Oczywiście słonko -uśmiechneła się - który wiek sobie życzysz?

- Eee... może być dwudziesty pierwszy?

- Rozumiem rozumiem. Napisz na tamtej tabliczce rok i dzień w którym zniknęłaś.

- Już. Co teraz?

- Żeby cię przenieść muszę się odmłodzić - staruszka uśmiechała się w dość nie za ciekawy sposób.

- I ? -spytałam

- Żeby to zrobić będziesz mi musiała oddać trochę czasu z własnego życia.

- Co ?! -chyba źle usłyszałam

- Spokojnie. Podpiszemy umowę. Bez tego nie zgodzę się na otwarcie teleportu.



Rozważałam wszystkie za i przeciw. W końcu musiałam przystać na propozycje. Jutro miałam odwiedzić siostrę.

-Gdzie mam podpisać?



Uroczyście oświadczam że oddaje czas z mojego życia w zamian za otworzenie teleportu. Czas ten ma być przekazany magowi, czarodziejce, wróżce lub innemu podmiotowi zajmującemu się czaroznawstwem.

Kinga

(wystarczy tylko imie i kropla krwi)



Wróżka kazała stanąć mi w wyznaczonym miejscu. Zaczęła śpiewać zaklęcie i po chwili coś błysnęło. Poczułam jak moje ciało przechodzi przez teleport. Gdy tak stałam zobaczyłam niezwykłą galerię. Na jednym obrazie widniał chłopak ubrany w zbroje. W jego stronę zmierzał miecz. Inny obraz przedstawiał dzieci które zdawały się lecieć w dół z jakiegoś urwiska. Na kolejnym stała dziewczyna w eleganckim płaszczu. Jechał na nią pociąg, a na jej twarzy zastygł wyraz przerażenia. I nagle mignęło światło a ja byłam z powrotem.

- Nie wskazałaś w umowie ile dokładnie czasu mogę ci zabrać -usłyszałam upiorny śmiech na pożegnanie.



- Mamusiu! Mamusiu?

- Tak córeczko?

- Czy w tym miejscu straszy?

- Nie. Skąd ci to przyszło do głowy?

- Bo w szkole mówią że w tym miejscu utopiła się dziewczyna.

- Nie pleć bzdur.

Mogłoby się wydawać że po wodzie poniósł się dźwięk niekoniecznie starej babuni.

KONIEC




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

statystyka