Autor: Kirea
Po zamknięciu bajki
Witaj! Słyszałeś kiedyś o baśniach braci Grimm? Jeśli nie, to wiedz że
wszystkie kończą się dobrze. Bohaterom opowiadania pędzą na pomoc zwierzęta,
czarodziejki, a nawet wróżki. Wszystko ładnie wszystko pięknie ale ... co się
tak właściwie dzieje po zamknięciu ostatniej strony przykładowego „Kopciuszka”
czy „Jasia i Małgosi”? Ciekawe, prawda?
Pogoda była paskudna. Lało jak z cebra, a do tego wiał porywisty wiatr
który od razu połamał mi parasolkę. Wracałam właśnie do domu prosto ze szkoły.
A pogoda jasno odzwierciedlała moje myśli. Byłam szkolnym wyrzutkiem, który
codziennie był prześladowany. Przemoc fizyczna i jeszcze bardziej dokuczliwa
psychiczna. Wyśmiewano się ze mnie, z mojej siostry która trafiła do
poprawczaka i z mojego wyglądu. Jedyną rozrywką dla mnie było rysowanie.
Kochałam malować od zawsze. Jednakże moje rysunki z czasem stawały się coraz
bardziej mroczne, tak jak moje myśli.
Przechodziłam właśnie mostem i przystanęłam by spojrzeć na wartko płynącą
wodę. Zawsze jak wracałam z siostrą to zatrzymywałyśmy się i wrzucałyśmy do
wody patyki żeby sprawdzić który pierwszy wypłynie. Ze smutkiem poszłam po
patyk, który po chwili pomknął ku rwącej wodzie. Nie zauważyłam nawet że w ślad
za nim pomknęły łzy wraz z myślą „chciałabym się od tego uwolnić”. Potem mogłam
żałować tej myśli.
Szurając nogami przeszłam na drugą stronę mostu i wskoczyłam na barierkę by
zobaczyć wypływający patyk. Zapomniałam o deszczu, o tym że barierka może być
śliska i o reszcie ważnych spraw... i spadłam do lodowatej wody. Nie miałam
nawet siły by wypłynąć na powierzchnię, zresztą nie umiałam pływać. A plecak
ciągnął mnie do dna. W końcu uderzyłam o dno, a kiedy otworzyłam oczy to
leżałam na leśnej polance. Rozejrzałam się po okolicy. Na środku stała waląca się
chatka do której podeszłam. Lekko kręciło mi się w głowie. Wtoczyłam się do
chatki i półprzytomnie spytałam „czy jest tu ktoś”. Nikogo nie było, a dom
najwyraźniej nie był od dłuższego czasu odwiedzany. Jedynymi mieszkańcami były
pająki. Oparłam się ostrożnie o ścianę, a ta nie wytrzymała mojego ciężaru.
Poleciałam wraz z nią, a piernik z którego był wykonany dom złączył się nad
moją głową. Bardzo szybko się wygrzebałam z ciasteczkowego więzienia i tym
razem uważniej przyjrzałam się chatce. Ścianka z piernika, firanki z waty
cukrowej, lukrowa zastawa, czekolada w kształcie wazonów, a w nich marcepanowe
kwiaty. Podeszłam bliżej nie wierząc własnym oczom. Przemierzyłam całe
pomieszczenie a na końcu stanęłam przy stole i oniemiałam. W tym miejscu
podłogę i ściany pokrywały ciemne plamy po których uporczywie chodziły muchy.
Tego miejsca nie było widać kiedy wchodziło się do środka. Na środku stała
wielka misa, a w niej spoczywały szkielety, które teraz szczerzyły się w
upiornym uśmiechu, patrząc pustymi oczodołami wprost na mnie. Cofnęłam się
przerażona i piernikowa podłoga nie wytrzymała. Upadając złapałam się drzwiczek
pieca które się wyłamały ukazując mi los właścicielki tego domu. Jak
najszybciej opuściłam to miejsce i biegłam głęboko w las, bojąc odwrócić się za
siebie.
W końcu wyczerpana biegiem usiadłam. Odetchnęłam ciepłym powietrzem i
dopiero teraz zobaczyłam że obok mnie leży niewielki pakunek z pięknie
wykonanym lustrem na czele.
„Ciekawe czyje to?” spytałam sama siebie.
Zaszczycę Cię mą mową
Ma pani jest królową,
Podróżuje ową ścieżką,
W świecie zwą ją Śnieżką
Szybko spojrzałam za głosem i się nie myliłam. Lusterko właśnie przemówiło.
Chciałam błysnąć czymś inteligentnym, ale moją jedyną reakcją było otwarcie ust
z wrażenia i zapewne głupkowaty wytrzeszcz oczu. A lusterko tymczasem
kontynuowało.
Ma pani teraz oszalała
Wyruszę w świat, tak mawiała,
Pędzi dniami i nocami
Mroczniejszymi ścieżynami.
Straszna klątwa na niej siadła,
Z człowieczeństwa okradła
Śnieżka w pościgu nie ustaje,
Na cudze życia ciągle nastaje.
Piękniejsze od siebie zabija,
Prawu zgrabnie się wywija.
Uciekaj nim jej wzrok Cię dopadnie
I znowu dziewczyna w szał wpadnie.
Lusterko najwyraźniej powiedziało co chciało powiedzieć, bo więcej się do
mnie nie chciało odezwać. A mi nie pozostało nic więcej niż posłuchać rady. W
zaskakującym tempie mimo zmęczenia ewakuowałam się byle dalej przed siebie.
Szłam i szłam, a podczas mej wędrówki słońce zmieniało położenie aż w końcu
zaczęło chylić się ku upadkowi. I w momencie kiedy tarcza słońca była
pomarańczowa natrafiłam na kolejną chatkę. Drzwi otworzyła mi staruszka która
pomyliła mnie z czerwonym kapturkiem. Zanim weszłam sprawdziłam czy babcia nie
jest przypadkiem wilkiem ale wszystko było w porządku. Mieszkanie było jak
najbardziej babcine. W środku walały się babcine kłębki wełny, pachniało
babcinymi ciastkami, a na środku dumnie leżała skóra z wilka. Uroczo. Babcia
poczęstowała mnie swoimi wypiekami. Zjadałam właśnie trzecią babeczkę kiedy do
domu wtoczyło się coś. Babcia z zadziwiającą prędkością rzuciła się błotnistej
masie na ratunek, po drodze zgarniając mnie i wkrótce przywitała nas ciepła
woda w balii a po szybkiej kąpieli obok mnie próbowała się ogrzać przy kominku
dziewczyna. Była średniego wzrostu, jej drobną twarzyczkę z jadowicie zielonymi
oczami okalały brązowe włosy, które pod wpływem wilgoci skręciły się w loki.
Znakiem rozpoznawczym owej dziewczyny była czerwona peleryna która zawsze jej
towarzyszyła. Z rozmowy jaka toczyła się między dwiema kobietami wywnioskowałam
że Czerwony Kapturek często wraca do domu w takim stanie, a zawdzięcza to
jednemu z synów krawca który miał w szachu cały rynek spożywczy na czele z
mocnymi trunkami i innymi podejrzanymi substancjami. Korzystając z pierwszej
możliwej okazji dowiedziałam się czegoś o sobie. Nie byłam pierwszą osobą która
trafiła do tego lasu. A jedyną osobą jaka może mi pomóc jest wróżka od
Kopciuszka. Jednak droga do niej prowadzi przez wąską ścieżkę którą łatwo można
przeoczyć, dlatego Czerwony Kapturek doprowadzi mnie do niej. Nie ma to jak iść
z naćpaną dziewczyną jako przewodnikiem.
Rankiem mój pobyt tutaj dobiegł już końca. Pożegnałam się z babcią, która
na drogę wręczyła mi kosz pełen wypieków i ruszyłam z Czerwonym Kapturkiem na
poszukiwanie ścieżki.
-Pamiętaj -ostrzegał mnie Czerwony Kapturek - masz cały czas iść ścieżką.
Nie wolno ci z niej zejść nawet na krok.
Ścieżka faktycznie nie była widoczna. Idąc przez nią podziwiałam całe
bogactwo barw przydrożnych kwiatów. Leśne jagody kusiły swoimi owocami, a las
tętnił życiem wesoło śpiewających ptaków. Trudno uwierzyć że mamy już listopad.
W całej tej sprawie nikogo nie powinno zdziwić że na drodze spotkałam
nieprzytomną postać. Leżała dwa metry ode mnie więc do niej podeszłam.
Normalnie bym zadzwoniła na karetkę ale nie było tu zasięgu. Gdy się zbliżyłam,
ranna kobieta na mnie spojrzała. Kiedy zwróciła twarz w moją stronę, z wrażenia
aż się zatrzymałam. Miała pociętą całą twarz, a najbardziej pokiereszowane były
policzki, a raczej to co z nich zostało.
-Jest tu ktoś? -spytała z nadzieją. Zapomniałam dodać że miała coś nie tak
z oczami.
I właśnie w tym momencie powinnam była udzielić jej pomocy, spytać czy
czegoś nie potrzeba, ale uciekłam znowu na ścieżkę, której nie ma. Dosłownie
znikła, pozostawiając mnie samą w lesie, w którym wszystko może się zdarzyć.
Wyskakuje zza drzewa i zderzam się z kimś. Obie lądujemy na ziemi w
akompaniamencie trzasków gałęzi i w przypadku obcej z wyjątkowo barwnymi
przekleństwami. Zrywam się od razu żeby uciekać dalej ale nieznajoma chwyta
mnie za nogę, a ja lecę zaliczyć bliskie spotkanie twarzą w ziemię. Wyplułam
spory kawałek gruntu i obejrzałam się za siebie. I pomyślałam że gorzej być nie
może. Spoglądały na mnie oczy, dość wrogo nastawione. Należały do dziewczyny z
kruczoczarnymi włosami, wyraźnie czerwonymi ustami, oraz śnieżnobiałą skórą.
-Może ciasteczko? -spytałam
Zadziwiające jak domowej roboty babeczki mogą zażegnać spory. Właśnie sobie
siedziałam na pikniku z królewną Śnieżką. Mało tego, otrzymałam od niej
autograf. Nikt w domu mi nie uwierzy.
Śnieżka była na tyle miła że nie komentowała mojego niecodziennego wyglądu
i ubabranej ziemią twarzy. Mało tego, w podzięce za poczęstunek odprowadziła
mnie do miasta. A ja udawałam że nie widziałam jej ubrudzonych krwią ubrań...
Zresztą i tak udało jej się mnie zgubić po niecałych pięciu minutach.
Miasto było wspaniałe. Ulica była zarezerwowana dla karet. Szyldy gospód
zachęcały do odpoczynku. W dodatku miasto stroiło się na bal. W całej tej
okazałości poszłam na obiad, bo mój żołądek domagał się jedzenie. Do moich nóg
zaczął łasić się kot, więc rzuciłam mu na odczepnego kawałek jedzenia. Kot
popatrzył na mnie i po chwili spytał mnie czy czegoś potrzebuje.
- I co jeszcze? -spytałam patrząc na niego -Jesteś może kotem w butach?
-Oczywiście. -burknął kocur
-To gdzie w takim razie jest twój pan?
-Odszedłem od niego dawno temu. Nie jest mi już potrzebny. Za to ty
wyglądasz mi na zagubioną osóbke. Jeśli zechcesz to mogę posłużyć ci za
przewodnika.
Mój nowy przewodnik zaprowadził mnie do porządnej gospody. Właściciele tam
byli bardzo mili. Gdy usłyszeli moją historie pozwolili mi spędzić noc w
ciepłym pokoju. Pozwolili mi nawet skorzystać z łazienki i wziąć odprężającą
kąpiel. Wzięłam ją bardzo poważnie. W końcu nie znam wiele osób które usłyszały
od kota że powinny się wykąpać.
Nastał ranek a my ruszyliśmy na poszukiwanie wróżki Kopciuszka. Szliśmy
przez miasto. Zeszliśmy w boczną ulicę a potem ruszyliśmy długim traktem do
obszernego budynku. Weszliśmy wejściem dla ViPów by uniknąć stania w kolejce.
Cóż... tego się nie spodziewałam. Otóż po wejściu do budynku chciałabym ujrzeć
bajkowe królestwo. I możliwie jak najszybciej wróżkę. Ale możność zobaczenia
takiego widoku została mi uniemożliwiona. Ciężko jest coś zobaczyć przez czarny
worek który ktoś może wsadzić ci na głowę. Jeszcze trudniejsza jest tylko próba
zdjęcia takiej ozdoby kiedy masz związane ręce. Usłyszałam w tle pomiałkiwanie
mojego byłego przewodnika, potem to że zaczął targować się o cenę a potem ...
cóż. Wylądowałam na targu niewolników. Niestety po drugiej stronie.
Zostałam sprzedana. Jednak jest to mało ważny fakt. Mój właściciel zabrał
mnie do domu. Znaczy się miał mnie zabrać do domu. Po drodze zahaczyliśmy o
knajpkę „Stoliczku nakryj się”. Mój niedoszły właściciel postanowił oblać
interes. Szło mu całkiem dobrze a ja go dopingowałam z całego serca. Wkrótce
mogłam bez strachu go zostawić i ruszyć w świat by poszukać wróżkę. Kiedy tak
sobie szłam ulicą potknęłam się i wpadłam na człowieka który właśnie wiązał
sobie buta. Walczyłam do końca i nawet próbowałam się czegoś złapać. Niestety
nitki których się złapałam nie wytrzymały ciężaru mojego ciała. W tym momencie
przetoczył się po mieście straszliwy krzyk, wściekły nieznajomy pan którego
cechą charakterystyczną były rogi, i czarne oczy... to chyba on przeniósł mnie
na w okolice opuszczonego zamku. Zamek był ... zamkowaty. I oplatały go
szczątki spalonych cierni które zaczęły powoli odrastać. Słyszałam coś takiego
a nie widząc innej możliwości (w końcu okolica była pusta) weszłam za mury
zamku. Wyglądał trochę strasznie. Mając nadzieję że w najwyższej wieży kogoś
znajdę ruszyłam przed siebie. Oczywiście znalazłam śpiącego chłopaka. Nie
bardzo chciał się obudzić więc użyłam znanego powszechnie sposobu.Trochę się
wstydziłam. W końcu nie znałam chłopaka i nie wiedziałam jak może zareagować.
No ale trochę mi się spieszyło i nie chciałam być dłużej w tym porąbanym
świecie. Zbliżyłam się do boku łóżka, pochyliłam się i z łatwością wprawionym
już ruchem przewróciłam łózko. Mój rówieśnik z głośnym pacnięciem wylądował na
posadzce. Prychnęłam. Ludzie mogą być zaczarowani i spać sobie wiekami. Ale
walnięcie w podłogę postawi na nogi 99,99% populacji.
Jak przewidziałam chłopak zerwał się na nogi i z krzykiem zwrócił się do
mnie.
-Pali się -powiedziałam na odczepnego -musimy się szybko dostać do wróżki.
Minęło długich pięć sekund nim chłopak wrzeszcząc rzucił się do ucieczki.
Po drodze minął mnie, regał z książkami i potrącił stojak z dopiero co
zapalonymi świecami. Świece? Kto zapala świece obok książek. W każdym razie
moje słowa się sprawdziły i należało przystąpić do ewakuacji.
- Kim jesteś?
-Nazywam się Inga -odpowiedziałam królewiczowi.
- A ja jestem Patryk Felicjan III
- Ok. Będę ci mówiła Felek.
Chciałabym powiedzieć że Felek doprowadził mnie do wróżki ale nie. Chłopak
kompletnie się nie orientował w terenie. Przy pierwszej okazji zwiał z trupą
aktorską. Ukradł nawet moją bransoletkę z automatu!
Na miejsce trafiłam dzięki niejakiemu Szewczykowi. Biedaczek. Nie mógł się
pokazać w domu bo żona go biła.
Wróżka była ubrana w przepiękną białą suknie. Miała srebrne dodatki i różne
bajery mało dla mnie ważne. Aha. I miała na twarzy ostry makijaż. Problem w tym
że twarz miała tak pomarszczoną że makijaż wyglądał groteskowo.
- Witaj moje dziecko - powiedziała z uśmiechem.
-Babcia? -spytałam z nadzieją. Wróżka zamrugała kilka razy - nieważne.
Możesz mnie przenieść z powrotem? -zmieniłam temat.
-Oczywiście słonko -uśmiechneła się - który wiek sobie życzysz?
- Eee... może być dwudziesty pierwszy?
- Rozumiem rozumiem. Napisz na tamtej tabliczce rok i dzień w którym
zniknęłaś.
- Już. Co teraz?
- Żeby cię przenieść muszę się odmłodzić - staruszka uśmiechała się w dość
nie za ciekawy sposób.
- I ? -spytałam
- Żeby to zrobić będziesz mi musiała oddać trochę czasu z własnego życia.
- Co ?! -chyba źle usłyszałam
- Spokojnie. Podpiszemy umowę. Bez tego nie zgodzę się na otwarcie
teleportu.
Rozważałam wszystkie za i przeciw. W końcu musiałam przystać na propozycje.
Jutro miałam odwiedzić siostrę.
-Gdzie mam podpisać?
Uroczyście oświadczam że oddaje czas z mojego życia w zamian za otworzenie
teleportu. Czas ten ma być przekazany magowi, czarodziejce, wróżce lub innemu podmiotowi
zajmującemu się czaroznawstwem.
Kinga
(wystarczy tylko imie i kropla krwi)
Wróżka kazała stanąć mi w wyznaczonym miejscu. Zaczęła śpiewać zaklęcie i
po chwili coś błysnęło. Poczułam jak moje ciało przechodzi przez teleport. Gdy
tak stałam zobaczyłam niezwykłą galerię. Na jednym obrazie widniał chłopak
ubrany w zbroje. W jego stronę zmierzał miecz. Inny obraz przedstawiał dzieci
które zdawały się lecieć w dół z jakiegoś urwiska. Na kolejnym stała dziewczyna
w eleganckim płaszczu. Jechał na nią pociąg, a na jej twarzy zastygł wyraz
przerażenia. I nagle mignęło światło a ja byłam z powrotem.
- Nie wskazałaś w umowie ile dokładnie czasu mogę ci zabrać -usłyszałam
upiorny śmiech na pożegnanie.
- Mamusiu! Mamusiu?
- Tak córeczko?
- Czy w tym miejscu straszy?
- Nie. Skąd ci to przyszło do głowy?
- Bo w szkole mówią że w tym miejscu utopiła się dziewczyna.
- Nie pleć bzdur.
Mogłoby się wydawać że po wodzie poniósł się dźwięk
niekoniecznie starej babuni.
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz