wtorek, 1 listopada 2016

Doctor Who - sezon 1 (New Who)

Kto nigdy nie słyszał o Doctorze Who? Można go nie oglądać lub nie wiedzieć, o co w nim chodzi, lecz tytuł tego najdłużej emitowanego serialu science fiction na świecie słyszało się chociaż raz. Dla mnie jest to jednak coś znacznie więcej niż kolejny serial, który czymś tam zasłynął. Uważam Doctora Who za najlepszy serial, z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia, dlatego postanowiłem go wam przybliżyć. Przez długi czas się za to zbierałem, aż w końcu nadszedł ten dzień. Zamierzam opisać z osobna każdy z sezonów New Who, które były emitowane po 2005 roku i mam nadzieję zachęcić was do zapoznania się z tym świetnym serialem.


Motywem przewodnim serialu jest podróż Doctora przez czas i przestrzeń. Główny bohater to kosmita pochodzący z planety Gallifrey. Jest Władcą Czasu, czyli tak jakby członkiem najwyższej i najbardziej wykształconej klasy gallifreyan. Władcy Czasu uchodzą za jedną z najstarszych i najpotężniejszych członków swojego uniwersum. To strażnicy prawa i porządku. Jedną z najbardziej charakterystycznych cech ich ciał jest możliwość wielokrotnej regeneracji w momencie śmierci. Podczas regeneracji zmienia się kompletnie wygląd oraz w dużej mierze charakter Władcy Czasu. Kolejną ich znaną cechą jest posiadanie dwóch serc.


Mogą oni podróżować w czasie i przestrzeni za pomocą statków zwanych TARDIS (Time And Relative Dimensions In Space). Dzięki technologii Władców Czasu ich wnętrze znajduje się w innym wymiarze, co sprawia, że są większe w środku. Przez zastosowanie tak zwanych Obwodów Kameleona potrafią też zmieniać swój wygląd, dopasowując się do otoczenia, w którym wylądują. TARDIS Doctora ma jednak zepsute Obwody Kameleona, przez co wygląda jak zwykła niebieska, budka policyjna.
Dziewiątego Doctora gra Christopher Eccleston. Jego kadencja w serialu trwa tylko jeden sezon i to właśnie przy jego wznowieniu po dłuższym czasie oraz nie do końca perfekcyjnymi efektami graficznymi, przez co niektórzy postanawiają go pominąć. Na rzecz pisania tego bloga obejrzałem ponownie kilka najlepszych odcinków pierwszego sezonu i to jeszcze bardziej mnie utwierdziło w poparciu dla akcji „Never skip Nine”. Doctor Ecclestona jest naprawdę świetny. Fantastyczny, jak on sam by to powiedział. Zachowuje się w na swój sposób komicznie, często szeroko uśmiecha i powtarza to swoje „fantastic”, choć to tylko kamuflaż. W rzeczywistości jest bardzo samotny. Akcja tego sezonu ma miejsce po Ostatniej Wielkiej Wojnie Czasu, w której zginęła cała jego rasa i teraz nie pozostał mu już nikt. Stał się wędrowcem bez domu, do którego mógłby powrócić. Wojna go zmieniła. Nie jest tym „człowiekiem, który nie nosi broni”, za jakiego w innych sezonach można go mieć. Nawet, jeśli nie jest typowym wojownikiem, to nie stroni kompletnie od walki i broni. Jeśli miałbym wskazać cechę, która najbardziej mnie w nim urzekła, to powiedziałbym, że to te jego bezczelnie bezpośrednie wypowiedzi. Jak każdy geniusz wyraża się w sposób, który już sam w sobie zachęca do słuchania, ale w tej inkarnacji jest zdecydowanie bardziej krytyczny, szczególnie w stosunku do ludzi, co potrafi zrobić wrażenie na odbiorcy.
Wiem, że ten sezon jest momentami strasznie kiczowaty i dlatego nowych widzów zachęca się, by zaczęli od drugiego lub piątego, coby się za szybko nie zrazili, lecz ja się z tym nie zgadzam. Kreacja głównego bohatera jest w nim genialna i nawet on sam zachęca do oglądania dalej, a po zaznajomieniem się z pozostałymi składowymi Doctora Who, trudno tak po prostu uznać serial za niewarty naszego czasu.
Never skip Nine!


Główny bohater jest stałym elementem, lecz są też inne, nieco bardziej zmienne. Mowa o towarzyszach. Doctor jest dziewięćsetletnim kosmitą i do tego geniuszem. Aby stał się bliższy widzowi dano mu towarzystwo. Niekiedy kogoś spotka, polubi i zaprosi w podróż (co jest marzeniem każdego fana tego serialu). Z reguły jest to młoda kobieta z czasów współczesnych, choć aktualnie fani chętnie powitali by mężczyznę bądź kosmitę zamiast człowieka, no ale cóż, twórcy stwierdzili, że najlepiej sprawdzają się młode towarzyszki i tak już zostało, choć w tle niekiedy dostajemy kogoś znacznie bardziej interesującego. Nie chcę tu narzekać na towarzyszki, bynajmniej, po prostu z chęcią powitałbym coś odmiennego.
Od pierwszego odcinka towarzyszką Doctora staje się Rose. Poznaje ona Doctora w momencie, gdy ten ratuje ją z jej miejsca pracy przed żywymi manekinami, które zapragnęły ją zabić, a następnie wysadza cały budynek. Nie sposób polubić kogoś takiego, czyż nie? Po skrócie mogę powiedzieć, że Rose jest silną, zdecydowaną i pewną siebie kobietą, która musi się użerać z chłopakiem, tchórzem i kretynem, oraz stukniętą, przesadnie rozgadaną matką. W fandomie są do niej dwa podejścia. Albo ktoś uważa ją za ideał towarzyszki, od której nikt nie będzie lepszy, albo jej się kompletnie nienawidzi. Ja chyba jestem wyjątkiem, bo po prostu ją lubię, nie darząc przy tym przesadnym uwielbieniem.
Drugą z ważniejszych postaci, swego rodzaju quasi-towarzysz, to kapitan Jack Harkness, a przynajmniej tak się przedstawia. Pochodzi z LII wieku, jeśli dobrze pamiętam, przez co jest bardzo wyzwolony. Jack mówi: „Cześć”. Doctor mówi: „Przestań flirtować”, bo w sumie u nigo nie ma różnicy. Harkness ma pewną charakterystyczną i oryginalną cechę wśród wszystkich postaci uniwersum. Mianowicie przydarzyło mu się coś pod koniec tego sezonu, że stał się nieśmiertelny. Jeśli się go zabije, od razu wraca do życia, bez względu na odniesne obrażenia. Jest także głównym bohaterem spinoffu do Doctora Who pod tytułem Torchwood. Również polecam. W przeciwieństwie do samego Doctora Who, Torchwood jest raczej serialem pełnym akcji i nie stroniącym od krwi, co niektórym może bardziej pasować niż konwencja oryginalnego serialu.


Kolejne sezony Doctora Who z reguły mają element, który je łączy. Smaczek dla starych widzów, a dla nowych intrygujący zabieg w tle, który wydaje się być kompletnie niezrozumiały aż do finału. W sezonie pierwszym jest to napis Zły Wilk pojawiający się ciągla, w różnych miejscach czasu i przestrzeni, czy to jako grafiti na ścianie, nazwa helikoptera bądź korporacji. Wszędzie widnieje Bad Wolf, niekoniecznie w języku angielskim. Niekiedy fani urządzają sobie taką zabawę, że wszędzie wypisują te dwa słowa. Widzisz napis Bad Wolf? Whovianie tu byli. Sam w liceum niejednokrotnie wypisywałem na tablicach i stolikach ten napis.


Jak już wspominałem, ten sezon uchodzi za kiczowaty. Owszem, w porównaniu do efektów, jakie można obserwować w dalszych sezonach, pierwszy kojarzy się z kiepskimi strojami pierdzących kosmitów, jakimi byli Slitheenowie. To najbardziej rozpoznawalny przykład na średniej jakości efekty, lecz czy również powód, by zrażać się do serialu? Tak naprawdę chodzi o sztukę, przekaz dzieła, a nie jakość. Sam nazywam Doctora Who serialem bardzo specyficznym, na swój sposób przegadanym, skupiającym się na psychologii ze szczególnym uwzględnieniem ludzkich strachów. Mało tu akcji, brak strzelanin i walk, krwi, jak w uprzednio przywołanym Torchwood, się nie widuje. Science fiction też występuje w tle i rzadko wychodzi na pierwszy plan. Jeśli o coś chodzi temu serialowi, to nie o zwroty akcji wciskające w fotel, techonologię, jaka zmusza do przemyśleń, czy też „realistyczność”. Całość wydaje się być nieco sztuczna, teatralna, w teorii idealna dla całej rodziny, w praktyce ciągle ucząca czegoś nowego, z wiekiem pozwalająca zauważyć coraz więcej. To serial nastawiony na emocje, uczucia, ludzką naturę. Zestawia on najróżniejsze czasy i miejsca, pokazuje jak różni ludzie stawiają czoła trudnym sytuacjom i jak się w związku z tym zmieniają. Niby zawsze zakończenia są szczęśliwe, ale czy aby na pewno? Wystarczy jeden przykład, gdy na końcu pewnej historii Doctor krzyczy ze szczęścia: „Wszyscy żyją. Choć ten jeden raz!” Radość z tak prostej rzeczy dowodzi, że nawet w tym teoretycznie optymistycznym świecie, gdzie Doctor może wszystko naprawić, czai się pełno smutku. Z wieloma serialami miałem dotychczas do czynienia, ale tylko przy tym tak wiele razy czytałem w komentarzach, że odcinek doprowadzał do płaczu całe mnóstwo ludzi. Jeden ze scenarzystów, Steven Moffat, uchodzi właśnie za takiego, który pisze świetne, oryginalne historie, a do tego tak emocjonalne, że niejednokrotnie w oczach większości widzów pojawiają się łzy.


Większość odcinków sezonu jest naprawdę dobrych. Wraca się do nich choćby dla samego Ecclestona, który świetnie odgrywa swoją rolę. Jest też jednak kilka takich, które się wyróżniają. Lubię pierwszy odcinek (Rose) za wprowadzenie Doctora i jego świata. Sama Rose też wypada całkiem nieźle. Pośród memów można znaleźć jeden szczególny właśnie z tego odcinka. Przedstawia on rozczochraną, wyglądającą jak zombie Rose, która wstaje z łóżka do pracy. Fani bardzo chwalą sobie rzeczywiste wyglądanie wstawania z łóżka, a nie tak, jak w reklamach, gdzie każdy robi to chętnie i z uśmiechem :P Świetny jest także dwuczęściowy finał (Bad Wolf i The Parting of the Ways ). Prawdę mówiąc większość finałów sezonów jest naprawdę świetna. Tutaj zaintrygowała mnie idea przyszłości, gdzie wszyscy grają w gry, których stawką jest ich życie i to nie z ich własnej woli. Wyobrażacie sobie, na przykład, że zmuszają was do udziału w Big Brotherze, a eksmisja z domu lub jakiekolwiek złamanie jego zasad to dezintegracja? A przynajmniej tym się zdaje być, prawdy nie będę zdradzał.


W całym sezonie, a przynajmniej ja tak uważam, najlepszą i kompletnie miażdżącą konkurencję jest dwuczęściowa historia The Empty Child i The Doctor Dances. Doctor i Rose podążają w TARDIS za statkiem, który przemieszcza się w czasie. Trafiają za nim do Londynu w czasie Drugiej Wojny Światowej. Podczas jego poszukiwań natykają się na dziecko w masce gazowej i z raną na ręce, które błąka się po ulicach i szuka mamusi. Ciągle pyta: „Are you my mummy?”. Potrafi telepatycznie podłączyć się do dowolnego telefonu bądź radia i przez nie powtarzać swoje pytania. Historia jest chyba najbardziej przerażającą i trzymającą w napięciu spośród całego sezonu. Dla was nie brzmi strasznie? A co, jeśli wam powiem, że jeśli ktokolwiek dotknie tego dziecko, to po niedługim czasie na jego ręce pojawi się identyczna blizna, dozna wszystkich innych ran, co to dziecko, na twarzy pojawi mu się maska gazowa przyrośnieta do twarzy, a zdrowy umysł zamieni w umysł sfiksowanego kilkulatka, który nieustannie szuka swojej mamusi? Robi się ciekawie? I tak też ogląda.


Cały ten tekst to tylko krótki opis pierwszego sezonu New Who. Jeśli zainteresowałem nim kogokolwiek i skłoniłem do zapoznania się z serialem to zapraszam na priv w razie jakichkolwiek pytań. Jeśli natomiast jesteście starymi wyjadaczami Doctora Who, to tym bardziej zapraszam na priv, chętnie podyskutuję o ulubionych postaciach, Doctorach, odcinkach, muzyce lub ogólnie samym serialu ;)

-Harry

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

statystyka