poniedziałek, 15 grudnia 2014

Ojcowska legenda

Było to w czasach Jagiełłowego panowania. Na skalistym zboczu rycerz Bolech, zwany Wielgoszem, zbudował kamienny, wieżasty zamek. Skały barwę miały jasną niby księżycowe światło, a u ich podnóża płynął wartko srebrnobłękitny Prądnik. 

Zamek był piękny, jak przystało na rycerską siedzibę, i piękna była cała okolica. Tylko rycerz Bolech szczęścia tu nie zaznał. Jego ukochana małżonka zmarła przy urodzeniu córeczki, a on sam był ciężko chory. Nogi miał bezwładne i całe dnie spędzał w komnacie, na ławie pięknie rzeźbionej, wyłożonej wilczymi skórami. 


Mijały lata. Smutno było w zamku nad Prądnikiem i tylko czasem rozpraszał ten smutek perlisty śmiech jasnowłosej Elżbietki, jedynej córki Bolecha. Rycerz kochał swą jedynaczkę, ale najchętniej widział ją, jak ujeżdżała niespokojne konie, wywijała małym mieczem lub próbowała naciągnąć kuszę. Elżbietka  zaś, cicha i spokojna, wolała zrywać kwiaty, haftować płótno złocistymi nićmi i spędzać wieczory przy kołowrotku.

Pewnego dnia w słoneczny poranek dziewczyna, wraz z ulubioną dwórką Bedą, rada biegała po łące, zrywała stokrocie i bawiła się w gonionego. Ale zaledwie zmęczone dziewczęta przysiadły nad brzegiem Prądnika, aby chwilę odpocząć, usłyszały głośny tętent. To jakiś rycerz na czarnym koniu pędził w stronę zamku na czele małego orszaku.

- Któż to może być?- Beda podniosła się szybko- Wracajmy Elżbietko, zobaczymy, kto przybywa w gościnę!
Pochwyciły się więc za ręce i szybko pobiegły do zamku. Gość siedział tymczasem przy łożu Bolecha i prawił:
"...przeto aby zgnieść potęgę zakonu krzyżackiego, król jegomość wzywa całe rycerstwo..."
Przystanąwszy za drzwiami ojcowskiej komnaty, Elżbietka słyszała potem, zmieniony przez rozpacz, głos ojca:
- Okrutnie mnie los doświadcza, żem niemocą złożony i w tej potrzebie nie mogę stanąć. Rany wojenne mi się odnowiły i moc wszelką w nogach mi odjęło. Konia dosiąść nie mogę. Gdybym miał syna, co by zamiast ojca za miecz mógł chwycić...

Elżbietka nie słuchała już dalej, tylko śpiesznie pobiegła do swojej komnaty. I z Bedą już więcej tego dnia nie rozmawiała ani do kołowrotka nie siadła, tylko chodziła po izbie nad czymś rozmyślając. Jeszcze potem w nocy  Beda słyszała jej niespokojne kroki.

Na drugi dzień od rana na próżno szukano Elżbietki. Nie było jej też w zamku ani w dolinie, ani w pobliskich zagajnikach. Nie było też w stajni jej jałowitnego konia, a z zamkowej zbrojowni zniknęła zbroja z błękitnej stali i tarcza z godłem rodowym Wielgoszów. Nie było też miecza, który ongiś Bolech Wielgosz zdobył, potykając się z frankońskim 
rycerzem.

A Elżbietka, ukrywszy pod hełmem jasne warkocze, ujęła w swoje dziewczyńskie ręce ten miecz i- jak mówi legenda- zamiast chrobrego ojca stanęła w grunwaldzkiej potrzebie. A że godnie wsławiła imię ojcowe i ojcową stała się dumą- od tego czasu zamek nad Prądnikiem i całą okolicę zaczęli nazywać ludzie Ojcowem, co do dzisiejszych dni pozostało. Zaś jeszcze przeto sto lat temu podróżni, którzy zwiedzali zamek ojcowski, mogli oglądać na jednej ze ścian zniszczone przez czas malowidło: wizerunek dziewczyny o jasnych warkoczach i łagodnej, zadumanej twarzyczce. W ręce trzymała kwiat stokroci. Być może, waleczny rycerz Bolach, zwany Wielgoszem, pozwolił córce, gdy z wojny wróciła, zbierać kwiaty, wić wianki i zasiadać przy kołowrotku?...
Maria Krüger ze zbioru "Zaklęty pierścień"

-Snoveed

1 komentarz:

statystyka