czwartek, 12 marca 2015

Prace Konkursowe "Oswajamy Śmierć" cz. II

Filip Dutkiewicz 

Czy Bogowie są w spisku ze Śmiercią? Czy może Śmierć owa jest ich sługą... Dowiedzieć się tego nigdy nie dowiemy, a przynajmniej nie za życia. Są rzeczy, które kochamy, do których nienawiść żywimy. Ale co to za znaczenie ma które do którego... Chrześcijaństwo nakauje nam miłować wrogów... Lecz człowiek nie umie żyć bez dwóch skrajnych uczuć, jakimi jest miłość i nienawiść... Czy zatem największa religia świata nakazuje nam nienawidzić swych ukochanych by móc miłować wrogów? A może mamy stać się podobni wyznawanemu Bogu, który nie raz ukazał iż zabija na ogromną skalę ludzi których paradoksalnje miłóje całym swym bezcielesnym sercem. Odopowiedzi na te pytania nie istnieją w naszym świecie materialnym. A może lepsze jest życie bez Boga? Życie w którym trwamy tak jak nakazała nam natura? Kiedyś to Ona była naszą Boginią... Lecz gdy już poskromiliśmy jej ogrom, zapanowaliśmy nad jej wymyślnymi metodami uśmiercania rozpoczęliśmy poszukiwania nowego Boga, który wyjaśni nie wyjaśnione i poprowadzi przez mroki jakże bolesnego poznawania i rozoracowywania życia. Ukaże w tym mroku tylko małe śwatełko i będzie nas prowadził. Natomiast na pytania cóż się chowa w tych ciemnościach odpowie "Nie musisz wiedzieć. Nie potrzebne Ci to. Ja to stworzyłem a Ty nie musisz się tym zajmować gdyż to dzieło moje a mych dzieł nie zrozumiesz boś za głupi na to. A My posłusznie główkami kiwamy i wciąż podążamy wąziutką ścieżką światła. A gdy tylko ktoś skręci wnet w mroku zginie a my dalej pójdziemy nie widząc w ciemności uśmiechniętej, szczęśliwej twarzy tego co "zbłądził" gdyż podążamy wciąż ścieżką jaką Pan nam wyznaczył. Lecz wystarczyło przyjżeć się by dostrzec w oddali inne śwetlane linie i innych podążających nimi. Mrok kusi, światło pociąga wybór należy do Ciebie i to Ty zadecydujesz czy zaufać Bogom pełnym paradoksów czy skręcić i wieść los nieznany być może trwający tylko chwilkę.



Wilków wycie znów zbudza mnie.
Ze spokojnej polany ślepi wzrok wyrzuca mnie.
Ostoja stała się pułapką, a Ja uciekać znów mam.
Biegnę przez las, mroczny lecz piękny las.
Grobem mym on ma się stać.
Potykam się, czuć już ból i krew.
Kły wbite w ramię me.
Znów na chwilę krótką wymyka się z ramion Śmierci.
Cień otacza mnie ze stron wszystkich.
Jego mordercze piękno przyciąga mnie.
Opatula miłym chłodem, niebezpiecznym mrokiem.
Jednak znów coś błyszczy.
Znów coś świeci.
Wilcze kły zlane mą krwią.
Patrzę w te ślepia.
Przerażającą obojętność w nich widzę.
Dlaczego mnie gonią?
Dlaczego zabić pragną?
Odpowiedzi brak.
Znów uciekam.
A mrok ze mnie energię wyciąga.
Zatrzymuje się przed domkiem.
Śmierć za plecami w wilczej skórze już czeka.
Woła mnie do siebie bym podszedł... Bym odpuścił...
Wtem Ty otwierasz drzwi i stajesz w świetlistych drzwiach.
Nie raz już miałem wybierać między Domkiem a Śmiercią.
Jednak Domki zawsze przynosiły ból.
Tak straszliwy ból.
Wolę już oddać się Śmierci niż wrócić do piekła których drzwi niechybnie otwierasz mi.
Jednak coś w Twych oczach mówi żeby zaufać ten ostatni raz.
Waham się...
Twe usta szepczą tak miło, zapraszasz mnie gestem.
Dusza ma pękła.
Uciekam znów z ramion jej i wpadam w Twe.
Cudowny zapach owiewa me ciało.
Twoje spokojne dłonie głaszczą me włosy.
Po ranie nie ma już śladu.
Spokojnie kołysze mnie Twój głos do snu.
By móc już zawsze budzić się w Twych ramionach.
Moja dusza już spokojna.
Wilki zniknęły.
Dzięki Tobie.
Oddaje Ci swą Duszę, Swe ciało w podzięce.
Kocham Cię

 Znajdźmy razem drzewo, w samotnosci swej obłędne.
Zwiążmy razem linę mą.
Niech to pogodzi nas.
Proszę nie płacz za mną już.
Zawieśmy linę na gałęzi grubej.
Pozwól niech lina zastąpi ramiona me i oplecie szyję mi.
Nim grunt pod stopami stracę. Proszę...
Podpal drzewo te by płomienie otuliły mnie.
Proszę nie płacz za mną już.
Niech prochy me z drzewem, nierozdzielnie związane już zabierze wiatr.
Niech rozsypie mnie aby nikt już nie odnajdzie pozostałości mych.
Tylko Ty proszę wiedz co stało się z ciałem mym.
Proszę nie płacz za mną już kochanie.
Niech mnie niebo połknie, niech piekło zabierze
Gdyż jedno mi już to wszystko.
Tylko Ty znaczysz dla mnie wiele więc proszę
Zakończyć pomóż mi to.




Małgorzata Karaśkiewicz

Zgubiona, odkupiona
  Oficer wszedł z teczką pełną papierów i usiadł na krześle. Po drugiej stronie stołu siedziała młoda kobieta. Miała intensywnie rude włosy, zielone oczy i mnóstwo piegów. Wyglądałaby nawet ładnie, gdyby nie mocny makijaż. Żuła gumę i błyskała od czasu do czasu równymi białymi zębami. Jej wyzywające ubranie składało się ze skórzanej kurtki, czarnego podkoszulka i połyskujących, atramentowych leginsó. Jedną dłoń trzymała na blacie stołu. Drugą zaciskała w pięść.
         Wiesz, dlaczego tu trafiłaś?- spróbował rozpocząć przesłuchanie oficer.
         Nie... A za co tu trafiłam? Nie rozumiem, po co ktoś zamyka taką przykładną obywatelkę jak ja. Płacę podatki i mam normalną pracę- rzekła z wyzywającym spojrzeniem.
         Nie udawaj głupiej!- krzyknął mężczyzna. Za godzinę chciał iść do domu. Trzeba to szybko skończyć.- Znaleziono cię w mieszkaniu, z torbą pełną rzeczy!
         Już mówiłam twojemu przystojnemu koledze... Swoją drogą, dasz mi jego numer?- zapytała, mrugając oczami.
         NIE KRĘĆ! Tylko przyznaj się, sąd weźmie to pod uwagę.
         Powiedz panu sędziemu, żeby sobie wsadził te deklaracje pomocy.
         To przynajmniej daj nam namiary na złodzieja. Adres, nazwisko, rodzinę. Cokolwiek, do cholery!
         Szczury trzymają ze szczurami, a koty z kotami. Nie licz, że szczur pomoże kotu!
  To mówiąc spojrzała w okno. Zanuciła pod nosem jakąś piosenkę i ignorowała dalsze słowa funkcjonariusza. Wyszedł po chwili. Uśmiechnęła się kpiąco pod nosem.
  Oczywiście, ona się włamał. Przecież umiała posługiwać się wytrychem i była w mieszkaniu tego bogacza. Tylko to się liczyło. Pieprzona sprzątaczka wezwała policję i się posypało. Dlaczego od razu nie ulotniła się z domu z kasą? Trudno. Wyjdzie za jakieś trzy- cztery lata i tyle. Ma to wszystko gdzieś...
***
  Ten cholerny upał! Wyjęła kolejną butelkę wody i wypiła duszkiem.
  Wypuścili ją z więzienia i zesłali do prac społecznych. Trafiła do pomocy przy wyjazdach dla dzieci organizowanych przez jakiś klasztor. Stara matka przełożona traktowała jej pomoc bardzo poważnie i natychmiast spadło na nią mnóstwo obowiązków. Nienawidziła tych ludzi. Praca z zakonnicami to kompletne upokorzenie. Była niewierząca. Kiedyś należała nawet do sekty satanistycznej, ale matka to zauważyła. Przeklęty świat. Teraz gnije z tymi przeklętymi dzieciakami na tym przeklętym wyjeździe do przeklęcie gorącego przeklętego Izraela!
  Dotarli na szczyt Golgoty. Zakonnica zaczęła żywo opowiadać dzieciom o Męce Pańskiej. Młoda kobieta rozejrzała się, czy ktoś na nią uważa. Wszyscy wsłuchali się w opowieść zakonnicy. Wycofała się więc poza pierścień dzieciaków i pobiegła do wyjścia. Nikt jej nie zatrzymał. Ale tam czekała druga grupka z jej miasta. Rozejrzała się za jakąś kryjówką. Dostrzegła małą szczelinę między ścianami. Nie myśląc wbiegła w szparę i przeciskała się wąskim korytarzem.
  Wewnątrz panował przyjemny chłód. Usiadła na niewielkim głazie i oparła głowę o kamień. Zaśmiała się cicho. Przed nią cały świat. Miała fałszywe dokumenty wyrobione przez jej kumpele z celi i kilkaset dolarów. W fałszywych banknotach, oczywiście. Zawsze chciała pojechać do Szwecji. Teraz ma szanse.
         Chodź. Chodź… Do mnie. No, chodź.
  Przerażona podskoczyła i uderzyła głową o sklepienie. Osunęła się na kolana, masując bolące miejsce.
         Wybacz. Nie chciałem cię... Przestraszyć.
  Rozejrzała się po bokach, ale korytarzyk był zbyt wąski by zmieściła się tu druga osoba. Za nią ciągnął się tunel i sączyło trochę światła z otworu. Przed nią ziała czerń.
         Nie widzisz mnie?- spytał męski, kusicielski głos.
         Nie- wydukała niepewnie. Wyjęła z kieszeni niewielką buteleczkę gazu pieprzowego. Uniosła przed sobą jak tarczę.
  Mężczyzna, którego wciąż nie dostrzegała, zaśmiał się głośno. Jego śmiech wypełnił cały korytarz i jej uszy.
         To nie będzie ci potrzebne. Nie mam zamiaru… Zrobić ci krzywdy- szept był pełen spokoju i pewności siebie.
         Nie takie rzeczy mi obiecywano!- odkrzyknęła z nutką zniecierpliwienia.- Ktoś ty?!
         Wybacz, że dotąd się nie przedstawiłem. Mam wiele imion... Nie wiem, które zapamiętasz.
         Każde...
         Dobrze. Więc, niektórzy mówią o mnie Mastema, inni nazywają Gadriel, poszczególni Satanael, jeszcze inni Samaël, co kojarzy się niektórym z Samiel, kolejni zwą mnie Siegel, albo anioł Edomu. Mieszkańcy pustyni wołają Iblis lub Azazel. A jeśli nadal nie kojarzysz, to jestem Wiecznym Upadłym...
  Z powodu natłoku imion zakręciło jej się w głowie. Przypomniała sobie jakieś i rzekła:
         Dobra, dobra, będę mówić do ciebie Iblis. Ok?
         W porządku. A jak ty masz na imię?
         Lucy.
         Ach. Jakie ładne imię. Kojarzy się z moim innym imieniem.
         Jakim?! A w sumie nie mów, i tak nie spamiętam.
  Znowu zaśmiał się dźwięcznie. Usłyszała, jak jakieś kamienie ocierają się o siebie. Potem Iblis przemówił:
         Skoro mnie nie znasz, ciekawe, jak będę wyglądał w twoich oczach... Obok stopy masz latarkę.
  Pochyliła się i wymacała latarkę. Trzęsącymi się palcami nacisnęła guzik i oświetliła długi korytarz. Zamarła, gdy ujrzała Iblisa. Wyobrażała go sobie trochę inaczej.
  W jej kierunku kroczył szczupły młodzieniec. Miał jasne i krótkie włosy. Grzywka zasłaniała prawe oko. Kościste ręce i dłonie zwisały mu bezładnie i kołysały przy każdym kroku. Ubrany był jedynie w prześcieradło przewiązane na biodrach. Przez jedno ramię miał przewieszoną jakąś broń palną. Nie mogła jednak rozpoznać typu, schował ją za plecami. Uśmiechał się w uwodzicielski sposób. Wyglądał atrakcyjnie, ale nie w jej guście.
         Ufasz mi trochę bardziej?- rozłożył ramiona.
         Ani trochę...
         Nie dziwię się- cały czas miał zarzucony na usta ten uśmiech.- Wiem, jak wyglądam. Jakbym uciekł ze stołu operacyjnego i zwędził broń terrorystom. Czyż nie?
         No trochę. Ale nie jest tak źle! Masz fajną grzywkę...
         Dzięki. Wiesz, nikt nie odwiedzał mnie tu od bardzo dawna. A ja boję się wyjść do ludzi...
         Czemu?- zapytała ze szczerym zdziwieniem. Z tego chłopaka można by zrobić profesjonalnego modela.
         Ludzie mnie nie lubią. Szczególnie taka jedna grupa- ta, pewnie zazdrośnicy pomyślała.- Poza tym, mam tu mało przyjemny sekret. Chcesz zobaczyć?- wskazał na tunel za sobą.
  W sumie, czemu nie? Sama pamiętała, jakie miała dzieciństwo. No, może nie aż tak posrane, jak ten chłopak, ale... Dotrzyma mu towarzystwa, pogada i ulotni się na najbliższy lot do Sztokholmu.
  Kiwnęła potakująco głową. Odwrócił się. Na plecach miał najnowszy model małego karabinu maszynowego. Zachłysnęła się i zwolniła kroku. Podążała za nim w bezpiecznej odległości. Jeśli chciała, mogła zawrócić.
  Zdawało jej się, że minęły wieki nim dotarli do jakichś schodów. Były ciężko wyrzeźbione i pokryte grubą warstwą kurzu. Iblis zszedł po nich i sięgnął po coś na ścianie. Nagle zapłonęła pochodnia, która ni stad ni zowąd znalazła się w jego dłoni. Zamrugała i rozejrzała się. Było ich jeszcze kilka. Młodzieniec podchodził do każdej głowni i odpalał od tej w ręku. Gdy dotarli do końca, zostawili za sobą świetlistą drogę z trzydziestu dwóch pochodni. Przypadek? Nie sądzę.
  Przed nimi były żelazne drzwi pokryte rdzą. Iblis pchnął je, by otwarły się na oścież. Prowadziły do naturalnej jaskini pogrążonej w atramentowej ciemności.
         Nic nie widzę!- poskarżyła się Lucy.
         To źle. Chcę żebyś Go zobaczyła...
         Kogo?!
  Towarzysz nie odpowiedział, tylko zapalił naftę w korytku po lewej. Płomień szaleńczo pochłaniał ciecz. W końcu kanalik zakręcił i połączył się z kolejnymi. Wzór utworzony z ognia to pentagram. Na środku stał krzyż. Cały pogrążony w cieniu, mimo palącej się nafty. Lucy przerażona i zafascynowana jednocześnie podeszła. Chłopak na to liczył i podążył za nią. Odłożył broń na bok. Cały czas trzymając pochodnie zatrzymał kobietę.
         Czekaj. Obudzę Go.
  Wycelował w krzyż pochodnią, oświetlając sylwetkę. Lucy tylko zatkała sobie usta dłonią by nie zacząć krzyczeć z przerażenia.
  Na krzyżu był człowiek. Choć trudno to było poznać. Miał na ciele mikroskopijnych rozmiarów igiełki. Tylko twarz i szyja były pozbawione igiełek. Jego ręce i stopy przebito gwoździami o dziwnych symbolach. Nad głową była kartka, a na niej napis: Jezus Chrystus, król żydowski, a pod tym dopisek: Ten, który zbawia! Włosy wisiały żałośnie w tłustych strąkach. Oczy zamknięte i zaciśnięte mocno. Usta wykrzywione w grymas bólu. Cienki strumień łez czyścił pokrytą brudem twarz. Iblis z uśmiechem podszedł i rzekł:
         Hej, obudź się! Zobacz, mam dla ciebie towarzystwo! Moją córkę!
  Oburzona kobieta chciała zaprzeczyć, ale słowa uwięzły jej w gardle. Chłopak zaśmiał się tylko szaleńczo i przemówił do niej:
         Nie wiesz, kim jestem?! Nadal?! Jestem Szatan! Nie zrozumiałaś tego, choć dałem ci tyle oczywistych wskazówek! Nie zdałaś sobie sprawy, że za każdym razem, gdy popełniasz grzech, karmisz mnie, a Jego pozbawiasz woli życia?! Nie rozumiesz?!
  Śmiał się przy tym jak szaleniec i zginał w pół. Otarł łzę rozbawienia i szepnął jadowicie:
         Spróbuj Go pocieszyć. Mnie nie słucha od jakichś... Trzynastu stuleci. Znudziłem się jego towarzystwem. Jezus to jednak bardzo nudny kompan.
  Lucy miała ochotę uderzyć Iblisa, ale ten z gracją się uchylił przed ciosem. Zamiast tego usłyszała jęk człowieka na krzyżu. Zamachnęła się jeszcze raz i ponownie chybiła. Chrystus natomiast syknął. Z jego ust pociekła strużka krwi. Kobieta z przerażeniem podeszłą do niego. Otworzył oczy. Takie duże i błękitne jak niebo.
         Lucy. Uciekaj. Nic nie poradzisz.- szeptał z trudem. Miał miękki i przyjemny głos.
         Nie. Nie zostawię cię!
         Już dawno mnie zostawiłaś. Nie zmienisz mego losu. Każdy grzech człowiek, mały czy duży, to jedna szpilka zamoczona w truciźnie. Ta trucizna leczy mnie i pali. Nie mogę umrzeć, ale cały czas przeżywam śmierć... Odejdź w Pokoju i nie grzesz więcej.
  Kąciki jego ust poszły w górę. Od tego rozpromieniła się cała brudna twarz. Na chwilę wydał jej się tak piękny. Potem zamknął powieki i opuścił głowę. Kobieta wycofała się i rozejrzała za wyjściem. Podbiegła do niego. Iblis zawołał jeszcze za nią:
         Przyjdę po ciebie w chwili śmierci! Zabiorę cię na wieki do domu! AAAHA HAAAA HHAA HA!
  Wkurzyła się, ale nie pozwoliła by strumień przekleństw wyciekł jak szaleńcza rzeka. Wróciła do pilnowania dzieci... W sumie, nie jest aż tak gorąco
***
  Ułożyła się na pościeli, jej ciało było zmęczone. To się za chwilę stanie.
  Obok jej łóżka pojawił się młodzieniec ubrany jedynie w prześcieradło przewiązane na biodrze i z przewieszonym karabinem maszynowym przez ramię. Uśmiechał się. Uśmiechnęła się do niego, lecz bez radości. Tyle wspomnień. Tyle rzeczy pozmieniał w jej życiu... Choćby to miejsce. Kiedyś było dla niej nie do pomyślenia, by znaleźć się w klasztorze. Ale jak jej POKAZAŁ… Przeżyła w tych murach całe życie, nie żałując ani chwili. Trzeba mu za to podziękować…
         Dziękuję ci. Uświadomiłeś mi- nie dokończyła zdania. Zaschło jej w gardle. Oblizała wargi i uśmiechnęła się ironicznie.- W sumie to nawet zrobiłeś… coś dobrego.
  Iblis zbladł. Na jego twarz wypełzł grymas gniewu. Krzyknął coś w nieznanym języku i rzucił się na nią. Przed nią pojawił się Anioł w lśniącej zbroi i z mieczem z kryształu w dłoni. Szatan skulił się i zniknął. Anioł obrócił się i spojrzał na nią. Ciepły uśmiech rozwiał jego ponoru oblicze.
         Chodź ze mną. Zasłużyłaś.
  Podała mu swoją rękę i poczuła radość i zadowolenie. I zobaczyła światło Niebiańskie.
  Następnego dnia jedna z sióstr znalazła niezaścielone łóżko, otwarte okno i napis na ścianie. Słowa głosiły:
BŁOGOSŁAWIENI CI, KTÓRZY MNIE ZOBACZYLI I SIĘ NAWRÓCILI. ONI UJRZĄ NIEBO.


Emilia Łotowska

Julia  Rejment

Cienie

We mgle pojawiają się cienie.
Idą w moją stronę,
A ja stoję samotna i przerażona…
Bosa, w szarej sukience.
Otaczają mnie!
Czuję…
Strach!!!
Czuję, jak zmraża mi każdy mięsień,
Nie mogę się poruszyć.
Chcę uciec lecz nie mogę.
Chcę krzyknąć, ale z moich rozwartych ust, nie wydobywa się żaden dźwięk.
A cienie wciąż zacieśniają krąg.
Czuję…
Śmierć!!!
Łzy nieświadomie spływają mi po policzkach, tworząc wąskie stróżki.
Czuję…
Chłód!!!
Moje lodowate dłonie szczypią i mną moją szarą sukienkę.
Rozglądam się i patrzę na beznamiętne sylwetki cieni,
Moich zabójców,
Którzy wciąż bezszelestnie zbliżają się w równym kręgu.
Nagle, skoczyły w moją stronę, powietrze rozdarły dzikie, nienawistne krzyki.
W końcu zapadła cisza,
Złote słońce wzeszło na horyzont,
Mgła zniknęła.
Lecz po mnie nie został nawet ślad…

Demony

Łzy!
Strach!
Ból!
Lęk!
Siedzą we mnie demony,
Czekające aby się uwolnić, zaatakować.
Krew…
Ten zapach je przyciąga.
Rozszarpują ciała by wypić z nich tą czerwoną, ciepłą ciecz.
Smak krwi…
Uwielbiają go. Ostry, rdzawy smak.
Słyszę ich szepty i kroki.
Boję się!
Strach… to ludzka słabość.
Zaraz na mnie skoczą…
Zaraz…
Za chwilę…
Skoczyły!
Nie krzyczałam, stałam spokojna i gotowa na śmierć.
Ostry ból.
Rozdarły szponami moje ciało…
Ostatnim widokiem był największy z nich, wyszarpujący moje bijące jeszcze serce.
Zostałam sama, zimna jak trup…
Bo byłam trupem.


Aleksandra Gerle

„List do śmierci”
Śmierci…Przyjaciółko moja.
Swym skryciem jak zwykle zaskakujesz.
Pojawiasz się nieoczekiwana…

Nocna kochanko…
Tyle lat już w mroku na ciebie czekam.
Z upragnieniem cię wypatruję

Spowita ciemnością damo.
Kiedy wreszcie mnie odnajdziesz?
Dostrzeż zapomnianego przyjaciela.

Królowo smutku.
Pragnę zanurzyć się w cierpieniu.
Brakuje mi twego bólu.

Władczyni nienawiści.
Przyjdź po me sczerniałe serce.
Odnajdź je w świetle.

Moja utęskniona.
Zwróć wzrok na znękana duszę.
Przyjdź i zabierz ją ze sobą.

Piszę w wiecznym mroku.
Piszę w wiecznym żalu.

Piszę w wiecznym strachu. 



„Wyznania Samobójcy” 



Nocą nawiedziła go śmierć
Szepnęła mu że już czas
Dotknął jej smukłego ramienia
Dostrzegł jej martwy uśmiech. 
Może odwiedzała kuzynkę właśnie noc 
Zajrzała do niego tylko po drodze
Dała mu jednak znak
Poczuł jej zimny pocałunek na skroni
Oddech mrożący krew w żyłach
Tę gorącą krew której łaknęła 
Nie miał skrzydeł by latać
Lecz rankiem dał jej odpowiedź 
Pragnienie mrocznej Panny się spełniło 
Krew wypłynęła 
Oczy się zamgliły  
A człowiek leciał jak ptak 
Aż wreszcie upadł


„Pożegnanie” 

Przedstawiają cię, jako potwora. 
Kosiarza zadającego ból. 
Rozumiem ich przerażenie. 
Wiem, co muszą czuć.



Dostają ataku szału. 
Na myśl, ze odchodzą. 
Wiedzą, że to nieuchronne. 
Nigdy się z tym nie pogodzą.



Ja również wybieram życie. 
Towarzyszko moja wierna. 
Możesz odejść w pokoju. 
Już nie jesteś bezcenna. 
                  

 Katarzyna Blitek 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

statystyka