„Witkacy miał nadzieję, że jeśli zaliczy kryzys przed czterdziestką, będzie się on objawiał idiotycznie szybkim samochodem i nieprzyzwoicie ślicznymi kobietami. Zamiast tego rozpleniły się magia, duchy i upiory. A gdy tylko zaczął sobie radzić z tą pokręconą rzeczywistością, kryzys wszedł w fazę drugą. W życiu Witkaca pojawia się kobieta z jego przeszłości, która nieoczekiwanie zniknęła szesnaście lat wcześniej. Cała w czerwieni, z bagażem kłopotów i tajemnic. Nie czas na spacer w deszczu aleją gorzkich wspomnień. Noworodki umierają, duchy się panoszą bardziej niż zwykle i coś złego czai się na Witkaca w ciemności. Nie czuje się on bohaterem, ale los zdaje się tym zupełnie nie przejmować i rzuca nowe wyzwania. Gdyby chociaż w zaświatach czekał kontyngent nieprzyzwoicie ślicznych kobiet, a nie rozwścieczeni i agresywni Przedwieczni…”
O Anecie Jadowskiej zrobiło się głośno, gdy Fabryka Słów zdecydowała się wydać jej serię o Dorze Wilk. Całkiem nieźle zawojowała polskim rynkiem fantastycznym, więc i mnie w końcu dopadła jej proza. „Szamański Blues”, choć nie ściśle związany z Dorą Wilk, zalicza się to tzw. Thorn Universe. W skrócie można powiedzieć, że świat przedstawiony to urban universe w naszych polskich (a dokładniej – toruńskich) klimatach, które nawet bez straszliwych czy chociaż nieprzyjemnych stworów nie są tak pocieszne. Jak urban fantasy nie jest moim ulubionym gatunkiem, tak w tym konkretnym przypadku połączenie nadprzyrodzonych mocy oraz współczesnego świata nie tylko da się przeżyć, ale też obserwuje się ten świat z zaciekawieniem. Być może dlatego, że ciemne zaułki polskim miast są mi bliższe, niż wymalowane sprayem zakątki Nowego Jorku czy Londynu.
„Szamański Blues” został podzielony na dwie, niemalże równe części. W każdej z nich pierwsze skrzypce gra nasz nieco szajbnięty Witkac, a wokół niego pałęta się pokaźny wianuszek przeróżnych osobistości – zarówno tych żywych, co i tych, którzy już wąchają kwiatki od spodu. Odniosłam wrażenie, że mimo nietypowej profesji Witkaca i jego nierówności pod sufitem był on bohaterem stosunkowo nijakim, bez wyrazu. Drugoplanowe i epizodyczne postaci wbrew pozorom wybijały się ponad głównego bohatera. Do Witkacego nie pała się ani miłością, ani nienawiścią. Odniosłam wrażenie, że czytelnikowi może być on obojętny, choć bez niego akcja nie posunęłaby się ani o krok do przodu.
Czytając, zwracałam uwagę na narrację w pierwszej osobie. Miała ona lepsze i gorsze momenty. Pod pojęciem „lepsze” rozumiem monologi wewnętrzne głównego bohatera i jego przemyślenia. Natomiast relacjonowanie zdarzeń (zarówno statycznych jak i dynamicznych) poprzez tego typu narrację nie było specjalnie intrygujące, nie porywało czytelnika na tyle, aby mógł się on „wkręcić” w opowiadaną historię. Stylistycznie – w porządku, jednak brakowało tego „kopa”, którego oczekuję po pierwszoosobowej narracji.
„Szamański Blues” to dla mnie miłe zaskoczenie na polskim rynku wydawniczym. Dawno nie czytałam z przyjemnością książki z elementami urban fantasy. Nie jest to może idealna pozycja, ale na lekko naciąganą siódemkę na pewno zasługuje. Pierwszy tom „Szamańskiej Serii” nie jest idealną powieścią, ani arcydziełem literackim, lecz warto sięgnąć po kolejny, aby poznać dalsze losy Witkaca.
- Gumiguta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz