Autor: C. S. Lewis
Tytuł: Trylogia kosmiczna (Z milczącej planety, Perelandra, Ta straszna siła)
Jest to zbiór wszystkich części trylogii kosmicznej w jednym tomie. Stanowią one całość, choć bez najmniejszych problemów można by je czytać osobno, gdyż są one raczej luźno powiązane, pomimo stałego motywu przewodniego. Gdyby jednak bliżej przyjżeć się całości, to pierwsze dwa tomy można potraktować jako całkiem udaną dylogię bądź dwie powieści w tym samym uniwersum, a trzeci tom, który niezbyt mi się podobał, jako coś zupełnie oddzielnego.
Głównym bohaterem, a przynajmniej w pierwszych dwóch tomach, jest profesor Ransom, który przez pewien zbieg zostaje uprowadzony i zabrany na Marsa. Tam ucieka porywaczą i zaczyna życie wśród miejscowych. Prawdę mówiąc praktycznie nie ma tu żadnej fabuły, jest tylko odkrywanie nowego świata i próba w nim funkcjonowania. Ten aspekt pierwszego tomu jest naprawdę znakomicie opracowany, reszta schodzi na dalszy plan.
Perelandra, lub też w naszym języku Wenus, opowiada o kolejnej podróży, wiadomo gdzie. Teraz zamiast dobrze ułożonego społeczeństwa, czy też raczej trzech różnych ras, jak to było na Marsie, otrzymujemy coś, co do złudzenia przypomina biblijny Eden. Miejscowy Adam się gdzieś zgubił, a miejscowa Ewa zachowuje się jak dziewczynka, która nic nie wie o świecie. Całość to praktycznie debaty między nią a Ransomem i Westonem, który odgrywa rolę węża-kusiciela.
Znowu praktycznie brak jakiejkolwiek fabuły, lecz na poziomie rozmów na najróżniejsze tematy filozoficzne Perelandra stoi bardzo wysoko.
Dla odmiany akcja ostatniej części toczy się na Ziemi, a głownym bohaterem nie jest już Ransom. Przewija się on później tle i odgrywa ważną rolę, lecz na pierwszy plan wysuwa się kilka nieznanych prędzej postaci. Ta straszna siła opowiada o spisku naukowców opetanych przez siły zła obecne na naszej planecie. Brzmi fajnie? Tak? Wychodzi fajnie? Zdecydowanie nie. Akcja się wlecze i na dodatek jest tak dziwna, że przez większość czasu w ogóle nie wiadomo co chodzi. Niestety ten tom jest tak gruby jak poprzednie dwa razem wzięte i gdy od pierwszej połowy książki nie sposób się oderwać, to do czytania drugiej często trzeba się wręcz zmuszać.
W całym dziele bardzo ważną rolę odgrywa religia chrześcijańska, ukazna tutaj od strony filozoficznej. Otóż dowiadujemy się, że Bóg, zwany tutaj Maleldilem, stworzył znacznie więcej istot rozumnych niż tylko ludzi, choć tylko my staliśmy się w pewien sposób zły, gdyż ziemskie anioły, eldile, i ich przywódca, Ojarsa, się pobuntowali i Ziemia została odcięta od pozostałej części układu słonecznego. Na Marsie obserwujemy kilka utopijnych społeczeństw, bez morderstw, wojen, a nawet prostych kłótni. Każda z trzech ras tam mieszkających jest nieco inna i zajmuje się tym, co jej wychodzi najlepiej, a poprzez współpracę ogół mieszkańców planety ma się bardzo dobrze. Wenus, jak już wspomnaiłem, to odniesienie do Księgi Rodzaju i kuszenia Ewy w Raju. Dopiero w trzecim tomie robi się tak dziwnie, że nie sposób mi tego zrozumieć, o opisywaniu nawet nie myślę.
Bohaterów może i jest mało, ale są za to dobrze opisani. Zdecydowanie bliżej im do Pieśni Lodu i Ognia niż książki telefoniczej. Także jeśli ktoś lubi takie złożone osobowiści, to ta książka jest dla niego.
Jeśli chodzi o styl tekstu to mamy tu coś aktualnie rzadko już występującego, czyli bardzo, bardzo długie akapity przeznaczone na opisy miejsc,wydarzeń i przeżyć wewnętrznych bohaterów. Dialogów dostajemy natomiast tyle, co kot napłakał. Nie jest to mój ulubiony rodzaj prowadzenia narracji, nie zbliża się nawet do mojego TOP dziesięć (tysięcy), ale w pierwszym i drugim tomie wszelkie opisy są na tyle ciekawe, że nie sprawia to większych problemów.
Natomiast w tomie tzrecim... Czytelnik płacze, zasypia i błaga Maleldila, by to się w końcu skończyło.
Na wgzmiankę zasługuje też pewien interesujący szczegół. Otóż pod koniec pierwszego tomu Lewis wpisuje siebie samego w tę powieść. Najpierw koreponduje z głównym bohaterem. Wychodzi na to, że historia jest prawdziwa, a oni pragną w ten sposób przekazać ją światu. W następnym tomie już osobiście się pojawia w tle wydarzeń, jakie przytrafiają się Ransomowi. Szkoda, że w ostatnim tomie go nie ma, jego obecność poprzednio była bardzo intrygująca i nadawała tą wspaniałą aurę tajemniczości. To coś jak z czytaniem Lovecrafta. Zdaj nam się, że zdobywamy wiedzę tajemną, której większość ludzkości nie posiadła.
W ostatecznym podsumowaniu przyznaję, że książka jest bardzo ciekawa. Niestety tylko do połowy, potem zaczyna strasznie nudzić, bo trzeci tom jest naprawdę niewydarzony w mojej opinii. Jednak warto ją przeczytać, chociażby dla tych poczatkowych dwóch tomów trylogii kosmicznej. Są naprawdę świetne. To naprawdę dobre sci-fi napisane na bazie religii chrześcijańskiej w czasach drugiej wojny światowej, jakkolwiek absurdalnie to brzmi. Ode mnie przyzwoite 7 na 10.
Za książkę dziękuję wydawnictwu Media Rodzina.
-Harry
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz