środa, 19 października 2016

WYNIKI WYNIKI

WYNIKI WYNIKI!


Pierwszego października zakończył się trzeci konkurs organizowany przez naszą redakcję, a jego tematyką były Baśnie Grimm. Z nadesłanych prac plastycznych i literackich wybraliśmy 5, które w naszej ocenie zasługują na wyróżnienie.

Kategoria opowiadania:

Pierwsze miejsce zajmuje:
Julia Wrzeszcz z opowiadaniem "Pisklę"

Drugie miejsce:
Megan Westine z opowiadaniem "Okno na świat"


Kategoria plastyczna
Pierwsze miejsce:
Leonida za Sześć Łabędzi

Drugie miejsce:
Monika Cupiał za Czerwonego Kapturka

I nagroda specjalna:

Morrigan za "Śnieżną opowieść"


Poniżej zwycięskie prace, opowiadanie Pisklę i wycinanka Sześć Łabędzi.
Pozostałe prace będą publikowane osobno na dniach.





Pisklę
Czy została zgwałcona?
Owszem, ale nie w taki sposób, jak myślisz.
Czy ktoś ją uderzył?
Wielokrotnie.
Czy została skrzywdzona?
O, jak najbardziej.
Czy cierpiała?
Dlaczego pytasz o to w czasie przeszłym?
***
Mrok przyszedł niespodziewanie. Wsączył się w jej życie bezszelestnie i niezauważalnie. Tak, że chyba sama nie byłaby w stanie powiedzieć, kiedy to się stało. Może doszłaby do tego, gdyby złożyła ze sobą kawałeczki swojej przeszłości.
Teraz jednak było to niemożliwe. Nie miała nawet pewności, jak się nazywa, a co dopiero kim była. Wiedziała, że wspomnienia wciąż gdzieś tam są, czekając aż je uwolni z niewidzialnej klatki, w której starała się je utrzymać. Przez większość czasu, udawało się. Lata praktyki. A może miesiące? Dni? Godziny? Niczego już nie była pewna. Czasami miała wrażenie, że od wtedy do teraz dzieli ją zaledwie kilka sekund. W tych chwilach wspomnienia były najsilniejsze. Wymykały się spomiędzy prętów klatki, próbując zawładnąć jej umysłem. Zmusić do szaleństwa.
Sama nie była pewna, czy już im się nie udało, a walka z nimi nie była jedynie ułudą, kolejną iluzją w jej życiu.
Skrywała tajemnicę, o której wszyscy wiedzieli. Nosiła w sobie ból, który próbowali uciszyć. Miała problem, który wydawało im się, że rozwiążą. Orszak psychologów, gotowych karmić ją pięknie ułożonymi zdaniami. Ale ona w to nie wierzyła. Od początku wiedziała, że nie ma już ratunku. Wiedziała, że nikt jej nie pomoże, że będzie żyła wyobrażeniami. Przykrywając się nimi, jak pancerzem, który wciąż wzbogacała o nowe warstwy.
***
Porwano ją, gdy miała siedem lat. Stało się to w upalny letni dzień, w mieście, którego nazwy już nie pamiętała.
Wraz z matką i starszą siostrą udały się tego dnia na festyn, który co roku organizowano w niewielkiej miejscowości, oddalonej o kilka kilometrów od ich domu. Jechały starą terenówką z pootwieranymi oknami. Dzień był naprawdę gorący, a klimatyzacja zepsuta już od wielu lat. Wiatr zwiewał jej włosy na twarz, siostra robiła miny do lusterka, a ona wraz z matką wtórowały radiu ile sił w płucach. Uwielbiała jeździć samochodem z mamą.
Miała na sobie zieloną sukienkę z Dzwoneczkiem, różowe, brokatowe klapki i kolorowe okulary przeciwsłoneczne, dumnie zatknięte na czubek głowy. Miała dwanaście lat i w zeszłą sobotę oświadczyła, że różowy jest kolorem dla małych dziewczynek, którą ona już zdecydowanie nie jest i pozbyła się wszystkich różowych ubrań ze swojej szafy. Monica od stóp do głów ubrana była na niebiesko: granatowe sandały, dżinsowe spodenki i jasnoniebieska koszulka na ramiączkach. Niebieski był jej drugim ulubionym kolorem. Aktualnie awansował na pierwszy.
Emily nie miała takiego problemu. Z zachwytem patrzyła na mieniący się na butach różowy brokat- urodzinowy prezent od matki i aktualnie ulubiona część garderoby.
Dojazd na miejsce zajął im zaledwie kilkanaście minut i już z daleka słyszały odgłosy zabawy. W tym roku miało być wyjątkowo. Termin festynu zbiegł się z datą przyjazdu do miasta cyrku. Wielki namiot w czerwono- złote pasy zobaczyły, gdy tylko samochód wjechał na parking. Wyróżniał się na tle kolorowych karuzel, diabelskiego młyna i superszybkiej kolejki górskiej, które były stałymi elementami imprezy. Wszędzie było mnóstwo budek z lodami, wózków z popcornem i watą cukrową. W powietrzu unosił się zapach hot dogów i frytek. Oprócz stoisk z jedzeniem było tam też mnóstwo różnorodnych atrakcji: rzut do celu, wystawa osobliwości, salon luster, dom strachu, salon gier, a nawet wielka balia, w której można było łowić jabłka zębami. Zewsząd dobiegały rozmowy, śmiechy i pokrzykiwania, na tle głośnej, wesołej muzyki. Wśród ludzi krążyli klowni ściskając pęki balonów, trąbiąc małymi, gumowymi trąbkami i zapraszając przechodniów na wieczorne przedstawienie.
Emily była zachwycona. Wiedziała już, gdzie pójdzie. Namiot w czerwono-złote pasy przyciągał ją jak magnes. Nie potrzebowała zachęty klownów. Cyrk kusił ją i bez tego.
Gdy tylko znalazły się na terenie festynu, rzuciły się w wir zabawy. Kolejka górska, różowa wata cukrowa, karuzela... Dziewczynki szybko straciły rachubę ile atrakcji odwiedziły. Cały dzień pisku i radości wypełniony śmiechem i lodami waniliowym minął tak szybko, że nawet nie zorientowały się, że zbliża się godzina dziewiętnasta. Czas przedstawienia.
***
Cyrk wyglądał wspaniale. Obwieszony kolorowymi lampkami, z mieniącymi się w ich świetle złotymi i czerwonymi pasami.
Ludzie stali w długiej kolejce. Kupowali bilety i wchodzili do namiotu przez przesłonięte ciemnoczerwoną zasłoną wejście. Emily z niecierpliwością przebierała nogami, gdy mama płaciła za bilety. Chwilę później znalazły się w środku.
Panował tam półmrok. Na środku namiotu znajdowała się pusta arena, otoczona niskim murkiem i pnącymi się w górę rzędami siedzeń dla widowni. Emily uniosła głowę. Sklepienie wykonane było z granatowego materiału obklejonego złotymi gwiazdkami. Przywodziło na myśl niebo upalnej letniej nocy. Stalowe rusztowania ciągnęły się nad głowami widzów. Przymocowane do nich ogromne reflektory skierowano na scenę. Całość oszołamiała wielkością i przestrzenią. Z zewnątrz namiot wydawał się o wiele mniejszy. Dziewczynki wraz z matką zajęły fotele w trzecim rzędzie na wprost areny. Monica wierciła się na siedzeniu ze zniecierpliwioną miną. Emily rozglądała się wokoło z zachwytem. Była oczarowana, choć przedstawienie jeszcze nawet się nie zaczęło.
Kilka minut później, gdy ostatnie miejsca zostały zajęte, a ciemnoczerwona zasłona poruszyła się po raz ostatni, powietrze przeszył dźwięk gongu. Rozmowy momentalnie ucichły. Zgasły wszystkie światła, a cyrk pogrążył się w ciemności. Rozległy się zaskoczone okrzyki i szmer podekscytowania. Publiczność trwała w oczekiwaniu. Monica przestała się wiercić i w ciszy wbijała wzrok w ciemność próbując dojrzeć coś przed sobą. Niespodziewanie reflektory rozbłysły, zalewając wszystkich wielokolorowym światłem. Arena nie była już pusta. Na środku stał pulchny, niski mężczyzna w czerwonym fraku, ciemnych bryczesach, białych podkolanówkach i lśniących butach z klamerkami. Na głowie miał czarny cylinder. Jego policzki były zaczerwienione, pokaźne, czarne wąsy zakręcone do góry, a nos swoim kształtem przypominał kartofel. W ręku trzymał batutę. Wyglądał niczym postać z bajki, wycięta z książeczki dla dzieci i wklejona do rzeczywistego świata. Nie miał mikrofonu, ale gdy się odezwał, jego głos przetoczył się przez namiot, doskonale słyszalny nawet w najdalszych rzędach.
-Panie i panowie! Chłopcy i dziewczęta! Witam was, w ten wspaniały wieczór ostatniego dnia lata! Już niebawem rozpocznie się wasza podróż do fantastycznego świata cyrku! Rozsiądźcie się wygodnie i przygotujcie na niesamowite przeżycia! Nazywam się Cesare Dippolito i zapraszam na przedstawienie!
Rozległy się oklaski i okrzyki rozentuzjazmowanego tłumu. Światła ponownie przygasły, z głośników rozległa się muzyka. Pojawiło się światło, tym razem łagodniejsze, pogrążając wnętrze namiotu w kolorowym półmroku. Na arenę wkroczyły tancerki. Reflektory rozbłysły jaśniej. Cekiny na strojach migotały, pióra falowały, zgrabne ciała poruszały się w rytmie muzyki. Rozpoczęło się przedstawienie.
***
Tancerki zeszły z areny, a widownia pożegnała je burzą oklasków. Teraz przyszła pora na akrobatów. Muzyka stała się bardziej dramatyczna, z sufitu spłynęła długa szarfa, oświetlenie przybrało tajemniczą, błękitną barwę. Z cienia wyłoniła się kobieta ubrana w srebrny kostium. Przylegał do jej ciała niczym druga skóra.
Pojawił się mężczyzna, tak jak kobieta, obleczony w jasnoniebieski obcisły strój. Z sufitu spuszczono trapez i rozpoczął się pokaz.
Po akrobatach na scenę weszli dwaj mężczyźni. Bliźniacy. Jeden był połykał ogień, drugi miecze.
Postacie przewijały się przez scenę. Każdy nowy występ był bardziej niesamowity od poprzedniego. Namiot wypełniała feeria świateł na przemian z półmrokiem oraz pełne niedowierzania, strachu i zachwytu westchnienia publiczności.
Potem, wkroczyli klowni, a wraz z nimi zwierzęta, atmosfera na widowni zmieniła się. Światła rozbłysły jaśniej, z głośników popłynęła wesoła, skoczna muzyka. Ludzie, jakby ocknęli się z długiego, pełnego magii i dziwów snu. Rozległy się śmiechy i głośne oklaski. Jedne witały nowo przybyłych, drugie żegnały schodzących ze sceny artystów. Na arenie pojawiały się niedźwiedzie w pomarańczowych kryzach i w zielonych szelkach, tańczące słonie, żonglujące małpki, groźne tygrysy i majestatyczne lwy skaczące przez płonące obręcze. Foki odbijały piłeczki, małpka dosiadała konia, węże tańczyły do muzyki fletów, papugi przedrzeźniały treserów i opowiadały kawały.
Monica klaskała, jak najęta i śmiała się głośno. Emily była równie zachwycona, jak siostra. Mimo to, w pewnym momencie dziewczynce przemknęło przez myśl, czy te zwierzęta również są zachwycone, czy bawią się tak świetnie, jak oglądający ich występy ludzie. Nie miała jednak czasu zastanowić się nad tym, bo już zapowiedziano następny pokaz. Po raz kolejny zmieniło się oświetlenie, a muzyka stała się łagodniejsza. Coś zaszeleściło, zatrzepotało i zakrakało. I nagle nie wiadomo skąd, namiot wypełnił się tysiącem ptaków. Publiczność wydała zbiorowe „och!” zadzierając wysoko głowy i śledząc ich niezwykły lot. Niespodziewanie zanurkowały, kierując się ku środkowi areny i ku stojącemu tam mężczyźnie, który pojawił się, jakby znikąd.
***
Nigdy tak naprawdę nie wiemy, kiedy coś się zaczyna. Myślimy, że wszystko, co nam się przydarza musi mieć swój początek. Konkretne wydarzenie, o którym możemy powiedzieć: „Tak, to właśnie wtedy rozpoczęła się największa przygoda mojego życia.” albo „Tak, od tego momentu wszystko się zmieniło, tamto wydarzenie zniszczyło moje życie.”. Ale czy to prawda? Czy mężczyzna, który jako jedyny przeżył wypadek samochodowy, w którym zginęła cała jego rodzina, może powiedzieć, że wszystko zaczęło się w chwili, gdy uderzył w nich tamten drugi samochód? A może początek miał miejsce z chwilą zamknięcia się drzwi samochodowych albo wraz z pierwszą wypitą lampką szampana?
Tak samo można by rozmyślać nad tym, co stało się z Emily. W którym momencie należałoby coś zmienić, aby to, co się wydarzyło, nigdy nie miało miejsca? A może nie dałoby się nic zrobić, może wszystko zaczęło się znacznie wcześniej, pewnego sierpniowego poranka, siedem lat temu, gdy pięcioletnia Monica w prezencie urodzinowym otrzymała nowo narodzoną siostrzyczkę? Może Emily od początku było pisane to spotkanie. Może to wszystko było częścią scenariusza. Ale w takim razie, kto byłby tak okrutny, żeby go napisać?
Wszystkie te pytania krążyły w głowie dziewiętnastoletniej Emily już od wielu lat, od dwunastu długich lat. Jednak żaden mijający rok nie zbliżył jej ani trochę do uzyskania odpowiedzi na którekolwiek z nich.
***
Dalsze wspomnienia zlewają się w jedno. Występ, ptaki, mnóstwo ptaków, które obsiadły tajemniczą postać pośrodku areny, przykrywając ją płaszczem z własnych ciał. Dwa słowa: Arij Lazarev i znowu ptaki, wszędzie ptaki, wykonujące jego polecenia bez najmniejszego wahania, sprzeciwu, czy pomyłki. Nurkujące, wirujące, śpiewające. A potem brawa, ogłuszające oklaski. Chwila ciemności, gdy wszystkie światła zgasły, by potem zapłonąć, pokazując ludziom drogę do wyjścia. Tłum ludzi ściśniętych, zadowolonych, uśmiechniętych, wymieniających się wrażeniami z obejrzanego widowiska. Inni, jakby lekko nieprzytomni, jeszcze nie zdążyli wybudzić się z czaru przedstawienia. I głos matki wybijający się ponad wszechobecny rozgardiasz: „Monica, uważaj bo się zgubimy, złap Emily za rękę!”.
Monica chciała, próbowała, wyciągnęła rękę i już prawie chwyciła dłoń młodszej siostry, gdy wpadł na nie ten ogromny grubas. Rozdzielił je, a Emily zachwiała się, omal nie upadając. Rozglądała się wokół, ale nie mogła znaleźć ani siostry, ani matki. Tłum porwał ją w stronę wyjścia, a gdy tylko znalazła się na zewnątrz, poczuła dłoń zaciskającą się na jej własnej. Odetchnęła z ulgą, przekonana, że to matka, zaraz jednak zorientowała się, że coś jest nie tak. Dłoń była zdecydowanie za chuda, zbyt koścista, za zimna. W niczym nie przypominała ciepłej i miękkiej dłoni jej mamy. Zanim zdążyła zareagować, krzyknąć, czy w jakiś inny sposób zwrócić na siebie uwagę, silne szarpnięcie pociągnęło ją w bok, wyrywając z tłumu. Znalazła się w cieniu rzucanym przez ściany namiotu. Zimna dłoń wciąż ściskała jej palce. Przerażona, nabrała powietrze do płuc, chcąc krzyknąć, ale zanim jakikolwiek dźwięk zdążył opuścić jej gardło, ktoś podetknął jej pod nos silnie pachnącą szmatkę. Poczuła, jak jej ciało robi się ociężałe, usta się zamykają, a powieki opadają. Czyjeś ręce uniosły ją i przycisnęły mocno do piersi. Chciała się wyrwać, ale nie potrafiła. Mięśnie przestały jej słuchać, a głowa zrobiła się potwornie ciężka. Osunęła się w czerń.
***
Obudziła się w nieznanym miejscu. Poruszyła się i cicho jęknęła. Całe ciało miała zesztywniałe, do tego strasznie bolała ją głowa. Spróbowała się podnieść, ale nie była w stanie. Łokcie zapadły się w miękki materac, gdy próbowała się na nich wesprzeć. Okazała się jednak za słaba. Z cichym jękiem opadła na poduszkę i wykręciła głowę na bok, chcąc się rozejrzeć. Pierwszym, co ujrzała, była postać wpatrzonego w nią wysokiego mężczyzny. Krzyknęła i momentalnie poczuła na ustach dotyk lodowatej dłoni. Szarpnęła się, niemal nieprzytomna z przerażenia i spróbowała go od siebie odepchnąć. Jednak gdy poruszyła rękami coś nie pozwoliło jej unieść dłoni na więcej niż kilka centymetrów. Grube pasy materiału skutecznie przytrzymywały ją na miejscu.
-Cśśś...ptaszynko, to dla twojego bezpieczeństwa -głos mężczyzny był łagodny i cichy, a Emily słysząc go, natychmiast znieruchomiała. -Tak, leż spokojnie, a ja zabiorę rękę, dobrze? Nie będziesz krzyczeć prawda? Obiecujesz? Świetnie.
Zabrał rękę z jej ust i przeniósł ja na jej włosy. Zaczął je delikatnie gładzić, jakby nie zauważał łez, które płynęły po policzkach dziewczynki i nie wyczuwał dreszczy, które przechodziły przez całe jej ciało. Z każdym dotykiem jego dłoni, Emily przechodziły lodowate fale strachu, biegnące od czubka głowy aż po koniuszki palców u stóp.
-Pewnie zastanawiasz się, kim jestem, ale przecież już wiesz. Widziałaś mnie na przedstawieniu, ptaszynko, pamiętasz? Ostatni występ, tysiące ptaków i tajemnicza postać na arenie, przypominasz sobie? Nieźle to sobie obmyśliłem, nieprawdaż? Widziałem wasze twarze, jak zawsze pełne zachwytu, zastanawiające się „Jak on to robi? Jak to możliwe, że te ptaki go słuchają?”. A jak tobie się podobało, pisklaczku? Może się trochę przestraszyłaś na początku? Ale to w końcu przedstawienie, tak już musi być, ludzie to uwielbiają, ten efekt zaskoczenia... Ale chwila! Wciąż się nie przedstawiłem, może pamiętasz z cyrku, ale jeśli nie, Arij Lazarev, tak się nazywam.
Emily nie odezwała się ani słowem, nie wydała z siebie najmniejszego dźwięku. Leżała sztywno, ze związanymi nadgarstkami, pozwalając by łzy przerażenia spływały jej po policzkach. On natomiast przez cały czas uważnie się jej przypatrywał, dokładnie studiując każdy kawałek jej ciała.
-A ty ptaszynko, jak masz na imię?
Gdy nie odpowiedziała, uśmiechnął się szeroko i pogładził ją długim, zimnym palcem po policzku.
-Nie chcesz mówić? Nie szkodzi, sam nadam ci imię. -Zamyślił się na moment, zaraz jednak jego twarz rozpromieniła się, a on wykrzyknął tryumfalnie. -Mam! W pierwszej chwili chciałem cię nazwać Słowikiem, to przez twój kolor włosów, rozumiesz i dlatego, że jesteś taka drobniutka i delikatna. Ale nie chcesz mówić, a co to byłby za słowik bez głosu. Tak więc, sama zdecydowałaś, zostaniesz moim niemym Łabędziem, moim słodkim Łabędziątkiem. Chociaż na razie, bardziej przypominasz Brzydkie Kaczątko, ale spokojnie, mamy jeszcze dużo czasu.
Emily słuchała tego wszystkiego, nic nie rozumiejąc. Rzeczywiście, pamiętała występ, tysiące ptaków i tajemniczą postać na arenie. Dalej jednak, nie wiedziała już nic, miała pustkę w głowie. Czarną dziurę, której nie potrafiła niczym zapełnić. Co się stało? Jak się tu znalazła? Czego chce od niej ten mężczyzna? Przed oczami stanęły jej twarze matki i siostry. Poczuła jak, do oczu napływają jej nowe, gorące łzy. Z piersi wydobył się szloch, którego nie potrafiła już dłużej powstrzymywać. Chciałaby się skulić, ukryć przed wzrokiem tego szalonego mężczyzny, ale nie pozwalały jej na to pęta na nadgarstkach.
-Och! Łabędziątko nie jest jednak całkiem nieme! -wykrzyknął Lazarev -Ale nie powinnaś płakać, rozboli cię głowa, a jutro będziesz strasznie zmęczona. Pewnie tęsknisz za rodziną, ale niepotrzebnie, jeśli tylko się postarasz, za parę lat będziesz miała nową.
W odpowiedzi, Emily zapłakała jeszcze gwałtowniej, a łzy strachu mieszały się z łzami tęsknoty.
-No dobrze, moja ptaszynko, pomogę ci, ale to już naprawdę ostatni raz, bo jeszcze ci zaszkodzi, a tego przecież nie chcemy.
Przez łzy Emily dostrzegła, jak wyciąga z kieszeni biała chusteczkę i szklany flakonik. Wylewa kilka kropel na materiał, a silny zapach rozprzestrzenia się wokół. Zanim dziewczynka zorientowała się, co zamierza zrobić, podetknął jej chustkę pod nos. Wciągnęła powietrze do ust, a powieki natychmiast zaczęły jej opadać. Chwilę później zapadła już w głęboki sen.
***
Obudziła się i jak codziennie, od jedenastu lat ujrzała nad głową dokładnie ten sam widok. Okrągły, drewniany sufit pomalowany granatową farbą, z lśniącymi srebrnymi gwiazdkami i białą, jak śnieg tarczą księżyca. Jej łóżko było duże, zajmujące większą część pokoju, z falującym, wodnym materacem, który sprawiał, że czuła się tak, jakby spędziła noc unosząc się na wodzie, czyli dokładnie tak, jak on chciał, żeby się czuła. Ściany przedstawiały wodne pejzaże, trzciny i pałki wodne, ale głównym elementem były tu łabędzie. Dryfujące na falach, ukazane w locie. Gromadki małych, szarych pisklaków i towarzyszące im dumne, śnieżnobiałe łabędzice. Oprócz łóżka, jedynym meblem w pokoju była wąska szafa na ubrania. Zawierała wyłącznie sięgające ziemi zwiewne sukienki w kolorze łabędzich piór, z długimi rękawami, miękkie, białe rękawiczki i pary długich, czarnych skarpetek. Tylko takie ubrania pozwalał jej teraz nosić. Gdy była młodsza, miejsce sukienek, zajmowały w całości szare stroje, puchate i milutkie w dotyku. To dlatego, mówił, że była wtedy bardzo młodym Łabędziątkiem, a jak wiadomo, ich piórka są wtedy szare.
Od samego początku, to właśnie było jego celem. Zmienić ją w łabędzia. Wystarczyło porwać dziecko. Dzieci się łatwo formuje, dzieci są czystą kartką, która czeka, by ją zapisać. Lazarev o tym wiedział i postanowił to wykorzystać. Dziecko nie wie, kim jest, więc łatwo mu wmówić, że jest kimś innym. Czymś innym. Ptakiem. Łabędziem, Słowikiem, Wróblem, Szpakiem, Gołębiem, Jemiołuszką, małym Kanarkiem, drapieżną Sową, barwnym Zimorodkiem. Bo Emily domyśliła się, że nie była pierwsza, że przed nią było więcej dzieci-ptaków. Zaczęła się nawet domyślać, dlaczego te ptaki, które tak dawno temu oglądała z matka i siostrą, słuchały go. I najważniejsze, kim były. Były dziećmi, które w rozpaczy i strachu zapomniały, kim są, które pozwoliły przemienić się w ptaki. A jednak ona nie zapomniała. Od chwili, gdy zrozumiała, co chce z nią zrobić, czego od niej oczekuje, obiecała sobie, że nie zapomni, że jeśli będzie miała możliwość, ucieknie. Dlatego pozwoliła, by robił z nią te wszystkie rzeczy. Posłusznie nosiła ubrania, które dla niej wybierał. Spała na wodnym łóżku i nie narzekała na skromne posiłki, którymi ją karmił. Nie powiedziała ani słowa, gdy w jej trzynaste urodziny obciął i przefarbował na czarno jej włosy. Nigdy nie mówiła ani słowa. Była grzecznym, niemym Łabędziątkiem. Ale ostatnio coraz trudniej było jej się podporządkować. Miała już dość takiego życia. Z niecierpliwością wypatrywała szansy ucieczki.
***
Rozległo się pukanie do drzwi, a następnie szczęk zamka i już wiedziała, co ją obudziło. Nie zdążyła nawet podnieść się z łóżka, a do środka wsunął się cień. Nie rozumiała, po co pukał, skoro i tak, to on posiadał klucz do drzwi, i to czy się otworzą, zależało tylko od niego.
Nie zmienił się zbyt wiele od chwili, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. Wciąż był przerażająco chudy i wysoki, ubrany w ten sam płaszcz, co zwykle, wyglądający, jakby był uszyty z piór szpaka. Jego skóra pozostawała trupio blada, a dłonie lodowato zimne, o długich, kościstych palcach. Ciemne brwi i krwistoczerwone wargi silnie kontrastowały z bladą cerą. Wodnistoniebieskie oczy były nieco rybie. Brodę pokrywał rzadki zarost, a proste włosy opadały na czoło, rzucając na twarz niepokojące cienie.
-Nie wstawaj, moja ptaszynko, leż sobie spokojnie -jego głos, jak zwykle ociekał fałszywą uprzejmością. Łydki i przedramiona Emily wciąż pamiętały dotyk wierzbowej witki, którą karał ją, gdy tracił cierpliwość, ucząc jak poruszać się z wdziękiem, niczym łabędź, tak by idąc, sprawiała wrażenie, jakby płynęła przez pokój. Była to też pamiątka początku jej pobytu tutaj, gdy jeszcze nie rozumiała do końca, co się dzieje, gdy tęsknota za rodziną stawała się zbyt silna, tak silna, że budziła w niej żądzę buntu.
-Czy wiesz, jaki jest dzisiaj dzień? -zapytał, wyrywając mnie ze szponów wspomnień. Spojrzałam na niego pytająco.
-Dziś moja kochana, są twoje szesnaste urodziny, a wiesz co to oznacza, ptaszyno? Tak! Dokładnie, widzę w twoich oczach, że rozumiesz. Dziś jest dzień, do którego przygotowywałaś się przez te wszystkie lata, dziś moje słodkie Łabędziątko, stanie się prawdziwą Łabędzicą.
Patrzyła na niego oszołomiona. A więc to, już? Poczuła, jak serce przyspiesza w jej piersi, a panika zaczyna krążyć w żyłach. Wiedziała, że ten dzień, kiedyś nadejdzie, ale miała nadzieję, że do tego czasu nadarzy się okazja do ucieczki. Nie była na to przygotowana, mimo wszystko nie chciała żegnać się ze swoim ciałem. Nie chciała go opuszczać, bo wiedziała, że gdy tak się stanie, na zawsze pozostanie już w jego władaniu.
-Popatrz, co dla ciebie mam -dopiero teraz zauważyła, że przyniósł ze sobą wielki pokrowiec na ubrania. -Wszystkiego najlepszego.
Zmusiła się do uśmiechu, a on podszedł do szafy i zawiesił na niej pakunek.
-Otwórz dopiero wieczorem, ubierz się, a gdy będziesz gotowa, przyjdę po ciebie.
***
Wieczorem, gdy słońce już schowało się za drzewami, a księżyc wzeszedł i jaśniał na niebie, Emily na drżących nogach podeszła do szafy i rozpięła suwak pokrowca. Jej oczom ukazała się najpiękniejsza suknia, jaką dotąd widziała. Śnieżnobiały materiał opinał ciasno talię, a długie rękawy skrywały delikatne ramiona. Kaskady materiału opadały warstwami, tworząc piękną, szeroką spódnicę, w którą wszyto miękkie łabędzie pióra.
Emily, bosa, odziana tylko w tę suknię stała na środku pokoju, jednocześnie przerażona i zachwycona jej pięknem. Nagle, drzwi do pokoju otworzyły się i stanął w nich Arij Lazarev.
-Idealnie- odezwał się, a w jego głosie dało się słyszeć ledwo skrywaną żądzę. -Będziesz doskonałą Łabędzicą.
***
Poprowadził ją ciemnym, kamiennym korytarzem, a zimne kamienie kąsały ją w stopy. Znaleźli się w okrągłej komnacie. Oświetlało ją nikłe księżycowe światło, sączące się z dziury w suficie, a Emily po raz pierwszy od wielu lat poczuła na twarzy powiew świeżego, nocnego powietrza. Lazarev ustawił dziewczynę dokładnie po środku pomieszczenia i w tym samym momencie, Emily usłyszała cichutkie skrobanie. Rozejrzała się wokoło i aż westchnęła, ujrzawszy setki srebrnych i złotych klatek stojących na ziemi, wiszących na hakach wbitych w ściany. W każdej z nich znajdował się ptak. Były przeróżnych rozmiarów i barw, wydawałoby się, że są tu wszystkie ptaki świata. A spojrzenie błyszczących w półmroku oczu każdego z nich utkwione było w Emily. Zdawały się mówić: „Wiemy, że nie zapomniałaś, uciekaj póki jeszcze możesz!” Dziewczyna poczuła, jak jej ciało napina się pod wpływem tych spojrzeń, gotowe, w każdej chwili do ucieczki. Wtem jednak, Lazarev podszedł do niej i wykręcił jej ręce do tyłu. Szorstkim sznurem obwiązał nadgarstki, a Emily poczuła, jak strach zaczyna przejmować nad nią kontrolę. Jak ma uciec z tego miejsca?
Lazareva, trzymał w ręku srebrny nóż i biały kamień, przypominający małe jajko, zawieszony na srebrnym łańcuszku. Założył jej naszyjnik na szyję i cofnął się, jakby oceniając swoje dzieło. Emily spodziewała się zimnego dotyku kamienia, lecz okazał się ciepły, wręcz gorący. Spoczął na jej piersi, spokojnie odbijając księżycowe światło. Nagle Lazarev ponownie znalazł się blisko Emily. Jedną ręką ujął dziewczynę pod brodę, delikatnie odchylając głowę, drugą błyskawicznie przejechał srebrnym ostrzem wzdłuż jej szyi, pozostawiając na niej cienką, ciemną linię. Syknęła z bólu i szarpnęła się przerażona, ale mężczyzna przytrzymał ją na miejscu.
-Cśśś... moja piękna Łabędzico.
Rana nie była głęboka, ale krew zaczęła spływać wzdłuż dekoltu Emily, plamiąc śnieżnobiałą suknię i kamień wisiorka krwistą czerwienią. Lazarev wydawał się usatysfakcjonowany.
Złapał dziewczynę za włosy i cała jego udawana delikatność zniknęła. Pociągnął ją za sobą, krwawiącą i raniącą stopy na twardych kamieniach, gdy próbowała dotrzymać mu tempa. Ptaki niespokojnie zatrzepotały w swoich klatkach. Szli korytarzami, aż w końcu zatrzymali się przed solidnie wyglądającymi drzwiami z grubego drewna. Emily pociągnęła nosem, a do jej nozdrzy dotarł okropny odór zgniłego mięsa. Momentalnie ogarnęła ją panika, zaczęła szarpać się jak dzikie zwierzę, nie zważając na ból wyrywanych włosów, za które wciąż trzymał ją Lazarev. Wiedziała, że jeśli wejdzie do tego pokoju, to zginie. Mężczyzna bez problemu powstrzymał jej rozpaczliwe próby ucieczki, otworzył drzwi i zawlókł ją do środka.
To, co tam zobaczyła, miało ją prześladować do końca życia. Pomieszczenie wielkości dużej piwnicy w całości wypełniały zwłoki. Smród, jaki poczuła, brutalnie wciągnięta do środka, był niewyobrażalny. Okaleczone ciała zwieszały się z sufitów, inne leżały ułożone w stosy pod ścianami. W różnych stadiach rozkładu, w większości odziane w piękne suknie, teraz splamione krwią ciała młodych dziewcząt. Niektóre z nich były nagie, zostały na nich tylko strzępki materiału. Zakrzepła krew pokrywała każdy cal podłogi. Na samym środku znajdował się drewniany, poplamiony stół. Stała na nim miednica wypełniona krwią z pływającymi w niej częściami ciał. Nad stołem, na srebrnym łańcuchu zwisało śnieżnobiałe ciało łabędzicy.
Emily poczuła, że robi jej się niedobrze. Pochyliła się i zwymiotowała, zmuszając Lazareva do zatrzymania się. Wiedziała, na co patrzy. Przed nią piętrzyły się ciała wcześniejszych dziewcząt-ptaków, zamordowanych Jaskółek, Słowików i Jemiołuszek. Dziś miała dołączyć do nich Łabędzica.
- No chodź, moje Łabędziątko, nie opieraj się. Wkrótce będzie po wszystkim.- zamruczał Lazarev i brutalnym szarpnięciem, rzucił ją na stół.
Wtem jednak gdzieś w oddali rozległ się donośny huk, a Lazarev zamarł z nożem w dłoni. Powietrze wypełnił szum tysiąca skrzydeł i w pomieszczeniu zaroiło się od ptaków.
***
Emily tak naprawdę nigdy nie dowiedziała się, jak ptakom udało się wydostać z klatek. Wiedziała jednak, że gdyby nie one, dziś już by nie żyła. Odwróciły uwagę Lazareva, a ona wyczuła w tym szansę, na którą czekała od tak dawna. Zerwała się ze stołu, szarpnęła dłońmi i udało jej się poluzować więzy na tyle, by uwolnić ręce. W następnej sekundzie dostrzegła w rogu komnaty coś, czego z powodu szoku wywołanego widokiem tylu martwych ciał, nie zauważyła od razu- małe, wąskie okienko, na tyle szerokie, by mogła przecisnąć się przez nie bez trudu. Korzystając z zamieszania, podbiegła i wspięła się na okienko, tak szybko, jak tylko umiała. Słyszała za sobą krzyki mężczyzny i okropny jazgot wywoływany przez ptaki. Cichł on jednak z każdą sekundą, a Lazarev wkrótce zauważy jej zniknięcie. Czekała tyle lat na ten moment i teraz nie miała zamiaru go zmarnować. Błyskawicznie przecisnęła się przez szczelinę i zatrzymała tylko raz, oszołomiona widokiem nieba lśniącego miliardem gwiazd oraz dotykiem świeżego powietrza na skórze. Zaraz potem puściła się biegiem, lekka jak ptak i biegła tak długo, aż obolałe nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Zemdlona padła na ziemię. Taką odnaleziono ją rano. Pojawiły się karetka i policja. Wszyscy zadawali jej mnóstwo pytań, ale Emily nie potrafiła odpowiedzieć na żadne z nich i do końca życia pozostały takie, na które nie odpowiedziała nigdy. Nikt tak naprawdę nie wiedział, co dokładnie jej się przydarzyło. W niektóre odpowiedzi, nikt by jej nie uwierzył, inne ona sama starała się wyprzeć z pamięci. Jednak wspomnienia tkwiły żywo w jej umyśle, nie tak łatwo dały się wymazać i chociaż starała się całą sobą, wciąż zdarzało jej się pogrążać w mroku. I było tak, jakby nigdy stamtąd nie uciekła.

Julia Wrzeszcz
Nawiązania: Ptak-straszydło, Sześć łabędzi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

statystyka