Autor: Morrigan
Śnieżna opowieść
Nad lasem
już dawno zapadł zmrok. Gwiazdy uporczywie błyszczały zimnym światłem, a nad
czubkami jodeł majaczył fragment księżyca. Między niewysokimi iglakami stała na
oko trzynastoletnia dziewczynka. Jej czarne buty tonęły w śniegu, a czerwona
peleryna od dołu pokryła się szronem.
Było zimno,
ale dziewczynka nie ruszała się z miejsca. O tym, że nie jest jedynie posągiem
świadczyła para wydobywająca się z jej ust po każdym wydechu. Chociaż zapewne
zmarzła pod cienką peleryną, nie opuściła swojego posterunku. Ośnieżone jodłowe
gałęzie dotykały jej pleców i ramion, a gwiazdy oświetlały drobną twarzyczkę
zastygłą w obojętnym wyrazie. I palce zaciśnięte na sztylecie.
Ciężkie,
śniegowe chmury zasłoniły gwiazdy. Dziewczynka nadal stała pomiędzy jodełkami,
nasłuchując. Las był cichy, wydawał się być niemal uśpiony. Gdy dziewczynka
była dzieckiem myślała, że zimą las naprawdę zasypia, aby obudzić się dopiero
wiosną. W lecie słyszała szept liści i pieśń gałęzi, ale zimą wszystko było
ciche i nieme. Groteskowo okropne i nieme. Potem dziewczynka zrozumiała, że las
jest martwy niemal tak jak jej serce. Nie może szeptać czy nucić, nie może czuć
ani żyć - może jedynie egzystować, korzeniami mocniej wczepiając się w glebę i
liczyć na to, że przewegetuje kolejny rok.
Zaczął
padać śnieg i dziewczynka przypomniała sobie wszystkie te noce, kiedy nie
bacząc na zakazy babci otwierała okno i łapała śnieżynki albo wykradała się na
pobliską polanę, gdzie mogła zachwycać się unikalnością każdego jednego
śnieżnego płatka. Wyobrażała sobie, że śnieg jest magicznym pyłem zsyłanym
przez Anioły, mającym za zadanie zakryć brzydotę całego świata. Kiedy
powiedziała to babci dostała solidne lanie. Babcia powiedziała wtedy, że to
tylko bujdy, a ona zamiast marzyć powinna się wziąć do pracy. Marzenia
dziewczynki zginęły przysypane lawiną anielskiego śniegu. A może to tylko
nadzieja umarła? Dziewczynka nie umiała tego jednoznacznie stwierdzić.
Ciszę
przerwało odległe wycie wilka. Dziewczynka instynktownie spięła się i mocniej
zacisnęła rączkę na rękojeści sztyletu. Posrebrzane ostrze zalśniło w mroku.
Spojrzała na nie, a resztki niepewności uleciały niczym para, nie pozostawiając
śladu w tym głuchym lesie. Dziewczynka wiedziała, że musi to zrobić, inaczej
nigdy nie pozna prawdziwego życia, ciągle uwięziona w chatce, zakneblowana
kagańcem z wypaczonych marzeń i sznurami z podciętych ambicji.
Wycie
rozległo się bliżej dziewczynki. Wiedziała, że wilk ją wyczuł i zbliża się do
niej. Dziewczynka strzepnęła z ramion i kaptura śnieżną warstwę, po czym
zrobiła dwa kroki w przód. Zamknęła oczy i usłyszała, jak na lewo od niej śnieg
się zapada. Wilk był już bardzo blisko.
Zobaczyła
go niemal od razu po otwarciu oczu. Wielka bestia o czarnym futrze i złotych
ślepiach. W otwartym pysku widać było duże i na pewno ostre zębiska.
Dziewczynka wyciągnęła przed siebie dłoń ze sztyletem i czekała, aż wilk
skoczy. Jej oczy co prawda przywykły do ciemności, a sylwetka wilka odcinała
się od bieli śniegu, ale dziewczynka nie mogła zauważyć przykurczu tylnych łap.
Musiała zdać się na wyczucie.
Wilk
skoczył. Serce dziewczynki biło mocno i szybko, ale jej ruchy były opanowane.
Niesamowite było, jak ta mała potrafiła trzymać na wodzy strach i nerwy. Ledwo
posrebrzone ostrze sztyletu dotknęło czarnego futra, wilk zawył. To był
straszny, przejmujący dźwięk, powodujący gęsią skórkę i nagły strach. Nawet
ręka dziewczynki drgnęła. Wilk opadł na ziemię, patrząc płonącymi wściekłością
ślepiami na dziewczynkę, ale nie mogąc się podnieść. Pazury przeorały śnieg.
Dziewczynka wyjęła sztylet po czym wbiła go ponownie, tym razem w prosto w
serce.
Pod wilkiem
na śniegu wykwitły czerwone plamy krwi, a pazury zastygły w przymarzniętej
zaspie. Para uniosła się z jego nozdrzy ostatni raz, leciutko, niemal
niedostrzegalnie. Dziewczynka patrzyła na martwe cielsko, a jej twarz wyrażała
obojętność. Powinna coś czuć... cokolwiek. Żal, smutek, radość... A ona nie
czuła nic. Gorzki posmak w ustach i przejmujące zimno - to jedyne, do czego
odczuwania zdolna była dziewczynka.
Ciało wilka
konwulsyjnie zadrgało, po czym zaczęło zmieniać się w staruszkę. Jej koszula
była obficie zroszona krwią, teraz już zaczynającą krzepnąć i przymarzać.
Dziewczynka przyklękła przy niej, po czym jednym ruchem ręki zamknęła oczy
staruszki, teraz już nie złote, a brązowe. Po policzku dziewczynki spłynęła
pojedyncza łza, zamarzając na podbródku. Śnieg nasączony krwią sprawiał upiorne
wrażenie. W głuchym jak dotąd lesie dziewczynka usłyszała życie - dwie sowy
pohukiwały z dwóch przeciwnych stron, a gdzieś daleko zaszczekał pies.
- Żegnaj,
babciu. - Wyszeptała dziewczynka. - Wybacz mi, nie miałam wyboru. Teraz jestem
wolna...
Twarz
dziewczynki na powrót stała się obojętna niczym maska. Odwróciła się i powolnym
krokiem skierowała w stronę wyjścia z lasu. Na jej zakrwawioną dłoń upadł
płatek śniegu. Dziewczynka nie widziała w życiu zbyt wiele piękna, ale śnieżne
płatki od zawsze jej się z nim kojarzyły. Śnieżne płatki, rwące potoki, kruki i
białe róże. Babcia dziewczynki lubiła gwiazdy, ale dziewczynce kojarzyły się one
jedynie ze skradzionym, odbitym światłem i zimną, wyniosłą obojętnością. Teraz
spojrzała na swój płatek, ale on już zaczynał się topić. Przez ułamek sekundy
dziewczynce wydawało się, że stopiony z brzegów okruszek przypomina wilczy łeb.
Ale uczucie to minęło równie szybko jak się pojawiło, a dziewczynka strzepnęła
z dłoni kropelkę brudnej, różowawej od kalającej dłoń dziewczynki krwi wody.
Ślad po kropelce już powoli zamarzał.
Dziewczynka
szła, a jej buty zostawiały krwawe ślady. Każdy płatek, który ich dotknął,
momentalnie się topił. Dziewczynka nie była w stanie tego dostrzec wciąż
patrząc przed siebie. Ja dostrzegłam.
Wśród drzew
podniosła się mgła, a potem poprzez ciężkie, śniegowe chmury do lasu dostało
się światło gwiazd. Gdzieś nad dziewczynką zahuczała sowa, a ja wpatrywałam się
w ciało staruszki leżące pośrodku lasu.
Dziewczynka
nie znała legend. Nie wiedziała, że teraz - wilczym dziedzictwem - co pełnię to
ona będzie stawać się bestią. Nie wiedziała, że babcia przyjęła na siebie jej
brzemię. Ale także jej współczułam.
Po moim
policzku spłynęła pojedyncza łza, oświetlona zimnym, odbitym światłem gwiazd.
Żegnaj,
Kapturku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz